Budżet obywatelski do poprawki
Aby uniknąć problemów podobnych do tych jakie wystąpiły w minionym roku z przedłużaniem terminu zgłaszania projektów do budżetu obywatelskiego, ich oceny, czy w końcu z ogłoszeniem z wyników głosowania mieszkańców, Magistrat zaprasza przemyślan do konsultacji społecznych nad zmianami w regulaminie konkursu.
– Od dwóch lat przystępujemy do rozmów z mieszkańcami, w efekcie których dokonujemy modyfikacji regulaminu Budżetu Obywatelskiego. Wprowadzamy je zawsze po dyskusji, która pozwala na poznanie opinii i sugestii. Zapraszamy więc wszystkich mieszkańców do podzielenia się swoimi wnioskami na temat Budżetu Obywatelskiego Miasta Przemyśla. Liczymy na to, że ewentualne zmiany będą wynikiem konsensusu.
– zachęca obywateli miasta do współpracy Wojciech Bakun, Prezydent Przemyśla.
Początkiem konsultacji jest ankieta, którą zamieszczono na internetowej stronie miasta. Zawiera blisko 20 szczegółowych pytań. Większość z nich ma charakter zamknięty i wymaga zaznaczenia wybranej odpowiedzi. Niektóre są otwarte i dają szansę ankietowanemu na opisanie własnych uwag i szersze ich uzasadnienie. Można wskazać nawet konkretny paragraf regulaminu i zaproponować jego nową treść. Kto nie lubi wypełniać ankiet, może zgłosić swoje uwagi przez formularz konsultacyjny, a wypełniony przesyłać na adres mailowy urzędu. Mamy na to termin do 23 marca 2021 r.
Zebrane odpowiedzi i uwagi zostaną poddane pod dyskusję na spotkaniach odbywających się (ze względu na pandemię) w formie on-line. Zostaną na nie zaproszeni przedstawiciele Zarządów Osiedli, stowarzyszeń, fundacji i innych organizacji działających w mieście oraz wszystkich zainteresowanych mieszkańców. O ich terminach Magistrat będzie informować na stronie internetowej miasta.
MS
Fot. UM, A. Czereba
Sprawę tablicy należy zamknąć. OPINIA.
W ostatnich miesiącach w mediach, szczególnie w prasie, pojawiło się kilka artykułów dotyczących tablicy na elewacji budynku przy ul. Rynek 26 upamiętniającej mieszkające tam kobiety tj. Wincentę Tarnawską, O. Kulczycką i H. Deutsch. Niestety treść jest powielana, w tej samej narracji, prezentowana przez jedną stronę sporu, a więc daje nieobiektywny i tendencyjny obraz problemu. Mieszkańcy Przemyśla zastanawiają się o co tak naprawdę chodzi. Nie otrzymali bowiem pełnej informacji o osobach do upamiętnienia i prawdziwych powodach dla których tablica nie może być umieszczona w przestrzeni miejskiej Przemyśla. Dlatego też, okazując szacunek dla mieszkańców i uznając ich prawo do rzetelnej informacji, pragniemy uzupełnić pomijane, chyba celowo,przez inicjatorów upamiętnienia fakty na temat kontrowersyjnej postaci jaką jest Olena Kulczycka.
Kulczycka była malarką narodowości ukraińskiej, przez ponad 20 lat mieszkała w Przemyślu, uczyła w przemyskich gimnazjach, a od 1938 mieszkała we Lwowie. Była zaangażowana politycznie, szkodziła państwu polskiemu i polskiej niepodległości. W 1918 r. wspierała dążenia do opanowania tych ziem przez stronę ukraińską, za co władze polskie internowały ją. Wspierała działaczy OUN i udzielała im pomocy. Wrogość do Polaków i władzy polskiej demonstrowała również poprzez swoje prace malarskie. W latach pięćdziesiątych XX w. przez 2 kadencje była deputowaną Rady Najwyższej Ukraińskiej SRR. Popierała politykę, która w sposób szczególnie okrutny skierowana był przeciwko Polakom mieszkającym na Kresach: szykany, wywózki, deportacje, zsyłki, wypędzenie z własnych domów. Za swoją działalność O. Kulczycka była przez władzę nagradzana, w 1956 r otrzymała tytuł artysty ludowego ZSRR, nagrodzono ją również orderem Czerwonego Sztandaru Pracy oraz orderem Znak Honoru ustanowionym przez Centralny Komitet Wykonawczy ZSRR.
Przeciwko upamiętnieniu O. Kulczyckiej w Przemyślu protestowało i nadal protestuje środowisko przemyskich kresowian zrzeszonych w kilku organizacjach pozarządowych, a wśród nich jest niżej podpisana. Nie wyobrażamy sobie upamiętnienia osoby, która działała przeciwko narodowi polskiemu.
Zespół historyków z przemyskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego również zajął krytyczne stanowisko wobec upamiętnienia O. Kulczyckiej twierdząc, że „inicjatywa umieszczenia tablicy poświęconej wymienionym osobom jest bezzasadna”. Instytut Pamięci Narodowej natomiast w grudniu 2020 r ostatecznie zaopiniował negatywnie upamiętnienie Kulczyckiej powołując się na ustawę z dnia 1 kwietnia 2016 r. o zakazie propagowania komunizmu i innego ustroju totalitarnego. (Dz.U. 2016 poz. 744).
Autorzy przedsięwzięcia oraz ich zwolennicy przedkładając swoje argumenty za upamiętnieniem nie rozumieją, że historia wspólnego zamieszkania w jednej kamienicy (w dodatku w różnych okresach) nie stanowi uzasadnienia do trwałego upamiętnienia jakim jest tablica pamiątkowa. Swoimi działaniami, zwłaszcza medialnymi wypowiedziami, w sposób sztuczny eskalują problem i rozciągają go na płaszczyznę narodowościową. Niszczą również wizerunek Miasta mówiąc, że jest to „pseudopostępowe miasto”, a jego mieszkańców „cechuje tępy resentyment”.
Przykładem bardzo krzywdzącym mieszkańców i budzącym nasz sprzeciw jest artykuł z dnia 27 lutego br.„Twierdza Przemyśl nadal się broni. Tylko przed kim?” autorstwa Joanny Markin. Zarówno forma jak i treść wypowiedzi autorki podsycają toczący się spór, budzą negatywne emocje, są zaprzeczeniem tego, do czego nawołuje. Autorka nawołuje do dyskusji; cywilizowanej, rzeczowej, uczciwej, a przecież dobrze wie, że tablicę powieszono metodą faktów dokonanych, bez konsultacji społecznych i tylko, jak przyznaje „nieliczni z diaspory ukraińskiej znali Kulczycką”. Oburzające jest stwierdzenie, iż „nasza prowincjonalność i wsteczność przejawia się w infantylnym rozumieniu historii i w selektywnym i uproszczonym patrzeniu na losy ludzkie…”.
Pragnę przypomnieć, że Przemyśl jest polskim miastem, o zróżnicowanym składzie etnicznym, o trudnej historii, niekiedy dramatycznych życiorysach jego mieszkańców i dlatego zawsze o tej historii Przemyśla oraz historii naszych rodzin będziemy pamiętać.
Myślę, że sprawę tablicy pamiątkowej należy zamknąć. Została zawieszona na elewacji budynku bez zgody gospodarza Miasta, gdyż Prezydent Przemyśla nie pozwolił na jej odsłonięcie, wisiała kilka miesięcy zasłonięta czarną folią. Negatywna opinia IPN powinna już w grudniu ostatecznie zamknąć sprawę. Musimy mieć szacunek dla prawa, stanowiska naukowców - historyków i mieszkańców. Jednoznacznie odcinamy się od siłowego rozwiązywania problemu.
Ewa Karlik
Autorka jest działaczką kresową. Wyrażona opinia jest osobistym poglądem autora.
Na zdjęciu ślady po zdewastowanej tablicy na kamienicy Rynek 26.
Co to jest i jak działa Nintendo Switch?
Nintendo Switch to kultowa konsola do gier, która podbiła serca użytkowników na całym świecie.
Konsola Nintendo Switch
Nintendo Switch to niewielkich rozmiarów konsola gamingowa, która przypomina nieco grubszy tablet z dotykowym wyświetlaczem LCD. Konsola ma jedynie 6 cali przekątnej, dzięki czemu świetnie sprawa się w podroży oraz jako urządzenie mobilne. Konsola posiada regulację głośności, gniazdo na słuchawki oraz slot na karty z popularnymi grami. Za wydajną i szybką pracę konsoli odpowiada procesor CPU-GPU NVIDIA Tegra, który łączy jednostkę obliczeniową z graficzną, zapewniając wirtualną rozrywkę na najwyższym poziomie.
Jak działa Nintendo Switch?
Konsola Nintendo pozwala na odtwarzanie gier z kart, które umieszcza się w specjalnym porcie oraz gier dostępnych w platformie gamingowej Nintendo. Użytkownik może wybierać spośród popularnych przygodówek, platformówek, łamigłówek logicznych oraz bardziej skomplikowanych fabularnie gier z elementami horroru lub zagadki kryminalnej. Interfejs urządzenia jest wyjątkowo przejrzysty i czytelny, dzięki czemu używanie konsoli nie wymaga specjalnych umiejętności technologicznych. Po uruchomieniu urządzenia użytkownik zyskuje dostęp do menu w formie kafli z nazwami wgranych gier oraz ikon cyfrowego sklepu i newsów Nintendo.
Kierowanie postaciami oraz poruszanie po świecie wirtualnych gier ułatwiają kontrolery Joy-Con, które za pomocą licznych inteligentnych sensorów oraz generującemu wibracje o różnym stopniu intensywności systemowi HD Rumble, doskonale imitują odczucia adekwatne do fabuły gry, jak na przykład skakanie lub wrażenie ciągnięcia. Za długa i wydajną pracę konsoli odpowiada bateria litowo-jonowa, która pozwala aż na 360 minut nieprzerwanej rozrywki. Niewielkie gabaryty oraz niska waga sprawiają, że konsola świetnie nadaje się do noszenia w plecaku lub w torbie i może być zawsze pod ręką na wypadek nudy.
Ile kosztuje konsola Nintendo Switch?
Na cenę konsoli Nintendo Switch wpływa szereg czynników, takich jak wersja urządzenia oraz parametry i dodatkowe funkcje. Najprostsze modele przeznaczone dla dzieci kosztują już kilkaset złotych i zapewniają dostęp niewymagających gier oraz łamigłówek logicznych. Konsole dla bardziej wymagających graczy pozwalających na grę w zaawansowane graficznie gry, posiadają znacznie lepszy procesor oraz możliwość graficzne, co również wpływa na cenę urządzenia. Standardowa konsola Nintendo kosztuje około 1500 zł. Model typu lite to wydatek poniżej tysiąca złotych.
Artykuł sponsorowany
Prowadzisz biznes na starówce? Mandaty wkalkuluj w koszty
W czasie pandemii jesteśmy świadkami zmagań z trudną codziennością i walką małych firm usługowych o przetrwanie. Jednak ze strony straży sypią się mandaty wystawiane restauratorom, którzy działają na przemyskiej starówce, a zarazem cały biznes oparli w pandemicznych czasach na dowozach.
Dopiero park kulturowy ma być panaceum na wszelkie zło, jakie dzisiaj ma miejsce, a nowe rozwiązania prawne mają w założeniu pogodzić życie, pracę, handel i turystykę na starym mieście.
(Bez)prawne przeszkody
- Na razie walczymy różnymi sposobami o konsumenta, głównie przez przygotowanie menu na wynos i dowóz- mówi restaurator X. Sam stworzył specjalną stronę internetową. Dzięki niej sprzedaje posiłki, dania i wypieki, które promuje w mediach społecznościowych. Podobnie zresztą inni, choć do sprzedaży wybrali portale ogólnopolskie, oddając im prowizję i „dojazdowy” marketing. Sami oczywiście gotują, z tą różnicą, że stali się dodatkowo kierowcami/dostawcami i rozwożą przygotowywane przez siebie posiłki. To jedyny sposób żeby cokolwiek zarobić i obronić się przed bankructwem.
Rutynowe działania muszą zastępować kreatywnością w próbach obchodzenia niekonstytucyjnych obostrzeń sanitarnych, prawa o ruchu drogowym lub stawiania biznesu na drugiej nodze, a może raczej na czterech kółkach. Dla tych, którzy swoją działalność prowadzą na starym mieście dużą przeszkodą drogową jest obowiązujący zakaz parkowania.
Ryzyko wliczone w cenę
– Niestety, jesteśmy zmuszeni podejmować ryzyko i liczyć się z dodatkowymi kosztami prowadzenia działalności na starym mieście, skarżą się restauratorzy, który świadomie łamią przepisy i mają już cały wachlarz mandatów za złe parkowanie. Nie mają innego wyjścia- tłumaczą. Przymusza ich do tego sytuacja epidemiczna i złe zasady ruchu drogowego na starówce, które nie pozwalają na parkowanie samochodów, które służą do prowadzenia jedynie dozwolonej dzisiaj działalności. Wprawdzie dopuszcza się tu postój pojazdów do 15 min na czas załadunku i rozładunku towaru, ale zamówień nie jest tak dużo, żeby można było dotrzymać dozwolonego czasu. Auta też nie mają gdzie odstawić. Zwłaszcza zimą, kiedy zalegający śnieg dodatkowo zajmuje i tak małą ilość dostępnych miejsc parkingowych. Dlatego sypią się mandaty.
– Sto złotych, to duże obciążenie w obecnej sytuacji, kiedy liczymy każdy grosz – żali się właścicielka jednego z barów. Od blisko roku pracujemy na pół gwizdka. Lokal w piwnicy nie funkcjonuje już od marca, pisze na swoim profilu na facebooku. – (…) z tego tytułu nie należy nam się żadna rekompensata. (…) Do dnia dzisiejszego wsparcie, jakie otrzymaliśmy jest tak niewielkie, że ciężko je nawet w tym sensie skategoryzować. Bóg nad nami czuwał, gdy podejmowaliśmy decyzję o zmianie profilu działalności wprowadzając do oferty jedzenie. Miało być tylko dodatkiem, a stało się teraz naszą jedyną możliwością zarobkowania. (…). Niestety niektórzy strażnicy miejscy nie mają Boga w sercu i skrupulatnie wywiązują się ze swoich obowiązków i wystawiają mandaty.
Widzisz i nie grzmisz
Zaprzecza temu Jan Geneja, Komendant Straży Miejskiej w Przemyślu. Zapytany jak to jest, że jeden strażnik wystawia mandaty, a drugi tylko upomina, tłumaczy: - Karanie jest prawem strażnika i to jest ostateczność w stosunku do osób notorycznie uchylających się od przestrzegania prawa. Przyjęliśmy zasadę: 6 upomnień - jeden mandat, co mamy odnotowane w mobilnej bazie. Z Bogiem decyzja o mandacie nie ma nic wspólnego – zarzeka się komendant. Trudno w to uwierzyć mieszkance kamienicy na rogu Rynku i ulicy Franciszkańskiej, która co niedzielę i przy większych świętach kościelnych obserwuje, jak deptak na czas mszy świętych u Franciszkanów zamienia się w parking samochodowy. – Nigdy nie widziałam tu interweniujących strażników, skarży się nam sąsiadka kościoła.
Musiał zirytować się nieznany przemyślanin, który doniósł na pub mieszczący się w samym rynku, pod samym oknem prezydenta miasta i koło posterunku Straży Miejskiej. Od kiedy lokal rozpoczął dowóz „na dwór lub na pole” zawsze stawiał obrendowane, służbowe auto pod okiem miejskiego monitoringu. Kogoś raziło ewidentne łamanie przepisów drogowych, a nie ruszało to miejskich strażników. Tak przynajmniej myślał i postanowił im pomóc.
Zadał sobie bardzo wiele trudu, aby zanotować szczegółowo wszystkie godziny parkowania! Przez 5 dni siedział i od rana do wieczora robił notatki, które przekazał do Straży Miejskiej, na wniosek której zebrał się sąd i wymierzył właścicielowi karę 400 złotych. Zrozumienie dla restauratora wykazali i zrzutkę na mandat na facebook’u zadeklarowali konsumenci. Strażnikom tym razem empatii zabrakło. - Rozumiemy, ale jest nam przykro, ponieważ w tych trudnych czasach potrzebne jest zrozumienie i wsparcie – skomentował na facebook’u zdarzenie właściciel pubu.
Inaczej widzi tę sytuację komendant Geneja. - Wielokrotnie strażnicy upominali właściciela. Interwencja mieszkańca nie była potrzebna, choć słuszna. Temu służą m.in. takie narzędzia jak miejska aplikacja czy poczta elektroniczna, a także telefon. Tego typu zgłoszenia dyżurny strażnik ma obowiązek zweryfikować i zareagować w sposób odpowiedni do sytuacji. W tym przypadku podejrzanego wezwano do złożenia wyjaśnienia. Ten nie uznał swojej winy, dlatego sprawę rozstrzygnął sąd – wyjaśnił przełożony strażników miejskich.
Nieprecyzyjne oznakowanie
Komendant Geneja uważa, że winna tym zdarzeniom jest zła organizacja ruchu na starym mieście. W 2016 roku dobrano, w trosce o dobro korzystających ze staromiejskich ulic, dwa sprzeczne znaki drogowe: D40 "Strefa zamieszkania", który daje pierwszeństwo pieszych przed pojazdami i dopuszcza wjazd samochodami z prędkością do 20km/h oraz parkowanie tylko w miejscach wyznaczonych (w tym przypadku przy ul. Dąbrowskiego, Władycze, ul. Ratuszowa/Rynek (26) i Mostowa); znak B1 „Zakaz ruchu”, który powinien wskazać, kogo dotyczy lub nie dotyczy, tymczasem nieprecyzyjnie określa, że zakaz ruchu nie dotyczy (w domyśle wszystkich) na czas załadunku i rozładunku towaru - załadunek to przecież nie osoba tylko czynność! – podkreśla komendant i uważa, że uchwała o utworzeniu parku kulturowego powinna dać możliwość, by problem z wjazdem i parkowaniem na Starym Mieście w końcu rozwiązać.
Uchwała nic nie zmienia
I taki był plan. W czasie społecznych konsultacji organizacji parku kulturowego, mieszkańcy i przedsiębiorcy wielokrotnie poruszali kwestię organizacji ruchu na Starym Mieście. Tymczasem w projekcie uchwały o parku kulturowym zakazuje się tylko tworzenia parkingów w obrębie Rynku, pl. Dominikańskiego, pl. Katedralnego i okolicy katedry i dopuszcza się montaż parkometrów. W projekcie nie proponuje się żadnych innych drogowych rozwiązań, ani nie wspomina się o uregulowaniu czy zmianie organizacji ruchu drogowego na Starym Mieście. Jeden z ważniejszych problemów, które podnosili mieszkańcy i przedsiębiorcy, wydaje się całkowicie pominięty przez autorów projektu parku kulturowego. A miał dać nowe rozwiązanie…
M.Sidor
Mieliśmy różne zdania, ale nie było wyzwisk. Rozmowa z T. Kulawikiem
Mariusz Sidor - W swoim Bio na stronie internetowej, napisał Pan, że spędza na morzu średnio cztery miesiące w roku. Kiedy był ostatni raz?
Tomasz Kulawik – Hmmm , we wrześniu minionego roku.
MS - Zdarzało się już pływać Panu samotnie, albo w małym gronie osób?
TK – Tak. W trzy osoby przeprowadzaliśmy jacht z Karaibów do Europy. Zajęło nam to 20 dni. Cały czas mijaliśmy się więc można to uznać za samotne pływanie.
MS – Czyli umie Pan radzić sobie z samotnością lub przebywaniem w małym kręgu osób przez dłuższy czas? Pytam, bo interesuje mnie, jak Pan sobie radził na lądzie w czasie covidowej izolacji? Czy da się w ogóle porównać samotność na lądzie i morzu?
TK – Żeglarstwo uczy cierpliwości i pokory. Czasami siadam za sterem i godzinami siedzę sam, rozmyślając, wpatrując się w niebo, wypatrując gwiazd i światełek statków. To uczy cierpliwości, człowiek staje się spokojny. Być może dlatego miesięczną izolację przechodziłem spokojnie, bez większego problemu. Odkurzyłem trochę książek, trochę starych filmów zapomnianych obejrzałem. Na to w czasie trwania rejsu nie mam czasu.
MS – Jak się jest radnym w kwarantannie? To nowa sytuacja dla samorządowca.
TK – Łatwiej jest rozwiązywać problemy i załatwiać sprawy mieszkańców twarzą w twarz z mieszkańcami i urzędnikiem. Muszę przyznać, że przed pandemią mieszkańcy zgłaszali więcej spraw. Teraz niestety musi wystarczyć telefon.
MS – W tej kadencji radni dostali nowe narzędzie, za pomocą którego mogą prezentować siebie i swoją pracę wyborcom. Sesje rady miejskiej są transmitowane w internecie. Kiedyś posiedzenia odbywały się w ograniczonym gronie. Dzisiaj to spektakle medialne na żywo. Niestety jesteśmy widzami upadku sztuki dyskusji i sporów na argumenty, które zastąpiły insynuacje, inwektywy czy przekleństwa.
TK – Analizowałem to wielokrotnie, co takiego się stało, że doszło do takiego stanu rzeczy... pierwsza zmiana to skład osobowy rady. Przybył nowy klub i nowe niespotykane dotąd obyczaje niektórych radnych. Pojawiła się też transmisja z obrad na żywo w internecie ... Niektórzy wykonują przed kamerą popisy, które bardziej do cyrku się nadają. Logika wskazuje na to, że spora część tego co się dzieje obciąża barki nowego klubu Wspólnie dla Przemyśla, którego w poprzednich radach nie było.. Wcześniej nie było takich wypadków. Mieliśmy różne zdania, na różne tematy, ale nie było wyzwisk. Panowało ogólne zrozumienie, co do roli każdej osoby biorącej udział w posiedzeniach rady. Nie prezydent, a przewodniczący zwołuje posiedzenia, nie prezydent, a przewodniczący udziela głosu dyskutantom. Pamiętam, jak pan prezydent chciał wejść w buty pana przewodniczącego już na jednym z pierwszych posiedzeń rady, kiedy obradom przewodziła Ewa Sawicka. Wtedy padły znamienne słowa niepytanego prezydenta: następny raz zorganizujemy radę… Nie zrozumienie roli stoi u podstaw pojedynku pomiędzy prezydentem a przewodniczącym o miano ważniejszego! Pan prezydent jest głową miasta, ale na sesjach rady jest gościem.
MS – Dlaczego dopiero teraz, w tej kadencji, Pana kolega klubowy Janusz Zapotocki zaproponował zmianę statutu miasta, której odebrano prezydentowi prawo do wypowiedzi poza kolejnością, a którą jego stronnicy przedstawiają jako cenzurę, odbieranie głosu?
TK – Nawet mowy o czymś takim nie było, żeby zamknąć usta prezydentowi. Pan prezydent ma prawo przedstawić projekt, może potem odpowiadać na pytania radnych. W poprzednich kadencjach prezydent Choma nie nadużywał tego prawa. Osobiście mam dosyć „fidelowania” – kilkudziesięciominutowych przemów, z których niewiele wynika. Mam także dosyć sprzeczek, utarczek i kłótni.
MS – Według Pana kto zaczął?
TK – Nie wiem kto jest winien braku porozumienia. Wiem, że czas usiąść i zakończyć te swary. Ta sytuacja nikomu nie służy. Wizerunek rady chyba jeszcze nie był tak bliski dna. Część mieszkańców uważa, że to wina prezydium rady, ale jest i druga część, która uważa, że zachowanie prezydenta i jego kolegów z klubu prezydenckiego, jest delikatnie mówiąc nieprzyzwoita.
MS – Jakie jest wyjście z tej sytuacji?
TK – Wyznaczenie granic kompetencji, rozmowa i domówienie się, co do odpuszczenia sobie wzajemnych zaczepek i inwektyw.
MS – Jak usiąść do stołu z tymi, którzy zajmują się polityką w samorządzie i walczą o władzę?
TK - Legislator dopuścił, że w wyborach na poziomie gmin startują partie. Partie więc startują ze swoim programem po to, by zdobyć władzę i realizować swój program. Nie po to, żeby przyklaskiwać. Mając inne zdanie na temat przyszłości miasta nie możemy biernie siedzieć i się tylko przyglądać. Dlatego zabieramy głos, przedstawiamy swoje odmienne stanowisko.
MS – Zgoda, jeżeli w przestrzeni publicznej toczy się merytoryczna dyskusja. Jednak w ,,Liście Zaleszczyka” i działaniach klubu PiS mamy do czynienia z politycznym planem i systematycznym dyskredytowaniem prezydenta i jego ekipy…
TK – Wydaje mi się, że przejęcie władzy, to jest normalne działanie każdej partii. Może jedynie zastanawiać intensywność walki. Za ostry spór, jaki się toczy, winię prezydenta, który pozwala sobie na „osobiste wycieczki” do radnych, których jest 23 i każdy z nich może mieć swoje, inne zdanie, odmienne od prezydenckiego. Nie można jednak odbierać tego, jako pretensji kierowanych osobiście do niego. Powinien rozmawiać, a nie się obrażać. Prezydent nie potrafi zarządzać i zjednywać sobie partnerów do realizacji zadań swoich i zleconych przez radę. Prezydent nie ma dobrych relacji z wojewodą, marszałkiem województwa, nie ma dobrych relacji z tzw. Warszawą. Pozyskiwanie funduszy zewnętrznych jest zagrożone nie tylko przez tzw. uchwałę antyLGBT.
MS – Tu muszę wejść w słowo. Za zamieszanie z tą uchwałą, w jakiejś części odpowiada również, co dziwi, Pana lewicowy klub. Wasze niezdecydowane głosowanie było podstawą do odebrania Wam szyldu SLD i wyrzucenia Pana i Janusza Zapotockiego z partii. Do tego jeszcze wrócimy. Bardziej jednak intryguje mnie, czy radni wiedzieli co na było na szali tej uchwały. Czy zdawali sobie sprawę z tego, że wybierali pomiędzy ideologicznymi, dyskryminującymi mniejszość zapisami, a 50 projektami mającymi pomóc miastu odbić się od dna. Były one efektem rocznej, społecznej pracy mieszkańców Przemyśla zaproszonych do Zespołu Miejskiego pracującego na Programem Rozwoju Lokalnego?
TK – Zdrowie nie pozwoliło mi brać udziału w pierwszym głosowaniu. Przy okazji drugiego głosowania, jasno przedstawiłem swoje stanowisko, po kolei omówiłem wszystkie aspekty tej uchwały. Pieniądze są ważne, ale dla mnie najważniejszy jest tutaj aspekt ludzkich prześladowań, społecznej izolacji. Ta uchwała cofa nas do średniowiecza.
MS - Chyba dalej, bo od średniowiecza do dzisiaj Przemyśl określa się królewskim, wolnym miastem…
TK – Pokazujemy się jako miasto wielokulturowe, natomiast działania temu zaprzeczają według niektórych, najlepiej jakby było to miasto tylko polskie, bez mniejszości narodowych, jednobarwne, ludzi z rączkami złożonymi do modlitwy. Idee zapisane w kolorowym logotypie miasta – wielokulturowość, wieloreligijność, wielonarodowość, tolerancja – to wszystko zostało zmarnowane.
MS – Powstały projekt Programu Rozwoju Lokalnego złożony z pomysłów mieszkańców w dużym stopniu opartych o idee wielokluturowości, nie został zaprezentowany ani opublikowany. Mija czwarty miesiąc od złożenia go do Funduszy Norweskich i nikt go nie pokazał, nie chwalił się nim. Elita Przemyśla – nie boję się tak nazwać tych społeczników i mieszkańców, którzy tworzyli Zespół Miejski, zdecydowała o tym, że nie odchodzimy od tych przymiotów Przemyśla i dalej chcemy budować jego powodzenie i markę na dziedzictwie historycznym, wielokulturowości i tolerancji. Dlatego ponawiam pytanie, czy radni zdawali sobie sprawę z tego, że głosując ponownie uchwałę anty LGBT, wybierali pomiędzy ideologicznymi, dyskryminującymi mniejszość zapisami, a 50 projektami mającymi pomóc miastu odbić się od dna?
TK – Jestem przekonany, że tak, że zdawali sobie sprawę. Kilkukrotnie temat finansowania z funduszy norweskich był poruszany przez radnych z kilku klubów. trzeba stwierdzić z całą stanowczością, że Ci którzy głosowali za utrzymaniem w mocy tej uchwały zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że zostanie zmarnowana praca całego zespołu a gmina i mieszkańcy stracą szanse na bardzo duże pieniądze. Dla mnie dzień, w którym nie wycofano się z tej uchwały, to jeden z najczarniejszych dni Rady Miejskiej w Przemyślu.
MS – Ja myślałem, że jeden z czarniejszych dni, to ten, w którym wyrzucono Was – Pana i radnego Zapotockiego z SLD, za przystąpienie do koalicji z PiS-em i Regią. Jaki się Pan czuje za burtą SLD? Warto było?
TK – Czy warto było?
MS - Warto jest być w koalicji z PiS-em?
TK – Powiem inaczej. Gdybym cofnął zegar, zrobił bym to samo. Nie może tak być, nie zgadzam się na to, protestuje przeciwko temu, żeby pan W. Czarzasty z panem B. Budką, w Warszawie ustalali, jak my samorządowcy mamy głosować w sprawach miasta. Moje wyrzucenie z SLD uważam, za pokłosie różnicy zdań pomiędzy mną, a szefem regionu. Niby za to, że byłem za uchwałą antyLGBT, chociaż jako jedyny najpłomienniej się wypowiadałem przeciwko tej skandalicznej uchwale. Trudno. Widocznie nie ma dla mnie miejsca w SLD. Myślę jednak, że to partia poniosła większą stratę niż ja.
MS – Miejsca nie ma też Prezydent, na to, żeby zlokalizować na innym terenie parking dla podejrzanych i zatrzymanych do kontroli samochodów i przenieść z terenu MPK, o co postulowali popierający go radni…
TK - To jest właśnie typowe zachowanie prezydenta. Najpierw prezydent twierdzi, że nigdy nie wyraził zgody na lokalizację na MZK, chociaż dyrektor departamentu stwierdził, że taką wstępną zgodę posiada na piśmie. Roztacza wizję jakoby opozycyjni radni czyhali na zdrowie i życie mieszkańców, po czym wnioskuje do wicemarszałka o zmianę lokalizacji na inną. Gdy uzyskuje zgodę, to okazuje się, że nie ma żadnej innej lokalizacji. Ten spór był wywołany tylko dla sporu. Sztucznie wywołano konflikt z nadzieją na zwycięstwo na medialnym froncie. Niestety okazało się, że bitewkę przegrano, a teraz w rewanżu nie ma miejsca, mimo że w czasie nadzwyczajnego posiedzenia rady, lokalizacji wymieniono co najmniej kilka. Na złość mamie odmrożę sobie uszy. Dziecinada. Ośmieszamy się w oczach władz wojewódzkich. Jak teraz występować o fundusze np. z ochrony środowiska?
MS – Statek z kapitanem Bakunem płynie już dwa i pół roku. Jaki Pan Przemyśl widzi na horyzoncie, na końcówce kadencji?
TK – Dla mnie pan prezydent jest człowiekiem wielkiego serca i czynu, ale jednocześnie jest bardzo arogancki. Brak mu wiedzy, nie ma doświadczenia, nie ma dobrych doradców. Świadczą o tym kolejne wpadki, potknięcia o własne nogi. Nie ma praktycznie większych sukcesów. Wszystkie inwestycje, jakie trwają, są pokłosiem poprzedniej kadencji. Tak więc nie widzę tego dobrze. Szans na nowe inwestycje nie dostrzegam. Na koniec kadencji dług będzie spłacony, ale okupiony wyrzeczeniami i przerzucony na mieszkańców przez podwyżki opłat komunalnych, a w najlepszym wypadku zostanie „zrolowany” w kolejne kredyty.
MS – Przyznać trzeba, że prezydent Bakun nie ma łatwo. Musi stanąć twarzą w twarz z wieloma problemami. Wszystkie zostały opisane w Diagnozie do Programu Rozwoju Lokalnego przygotowaną przez firmę zewnętrzną. Czy radni zostali zapoznani z zawartością tego dokumentu? Czy odbyła się dyskusja na ten temat, poważna debata na temat stanu miasta skoro jest gotowa diagnoza? Tym bardziej, że dokument ten zawiera wskazówki do rozwiązań.
TK – Jak usiąść i rozmawiać na poważne tematy, jak niektórzy radni nie potrafią umówić się na uzgodnienie prostej rezolucji? Panowie radni nie potrafią się odnaleźć w jednym budynku, na jednym piętrze, w pomieszczeniach leżących naprzeciwko, a zaistniałą sytuację tłumaczą mieszkańcom na facebook’u. To jest niepoważne! Krótkie spodenki!
MS – Gdybyście Wy – lewica poważnie potraktowali ostatnie wybory samorządowe i prezydenckie, w których brał Pan udział i starał się o fotel prezydenta, to być może dzisiaj byłby Pan kapitanem Przemyśla. Jak to będzie za dwa i pół roku? Wybierze Pan morze, czy może wybierze Pan już gawrę, jak na Miśka przystało – tak zwracają się do Pana znajomi, bo jest Pan zmęczony już miejskimi sprawami.
TK – Myślę, że jest za wcześnie na takie decyzje, ale... coraz bardziej się skłaniam ku bezpiecznej przystani, czy jak Pan to nazwał gawrze.
MS – Z jakim poczuciem - niespełnienia i klęski?
TK – Ze smutkiem i rozgoryczeniem, jak to wszystko obserwuję.
MS – Mam wrażenie, że wielu radnym też już się nie chce, tylko nie wiem czy spowodowane jest to tym, że są radnymi kolejną kadencję, czy to, że obecna kadencja, tak ich zmęczyła, jak żadna inna dotąd.
TK – Nie wszyscy osiedli na laurach. Mają jeszcze siły walczyć. Fakt, że niektórym ręce opadają, kiedy obserwują wzajemne skakanie do gardeł. Niektóre chwile przypominają najniższe kategorii sceny, jak z …. wyszynku…
MS – Może ze stadionu…
TK – Tak, stadionu! To najbardziej odpowiada dzisiejszej atmosferze, jaka panuje na sali obrad.
MS – Skoro jest tak źle i nie można się dogadać, to może czas rozpisać referendum i rozwiązać radę i pożegnać się z Prezydentem?
TK – Nie do mnie ta decyzja należy, ale nie jestem do niczego przywiązany.
MS – Czyli dotrwamy do końca w tym układzie? Już nikt nikogo nie podbierze, nikt nikogo nie podkupi, nikt się w nikim już nie zakocha?
TK – Tego to ja nie wiem, ale wiem że 12:11, to jest bardzo krucha większość. Ona jest tak samo krucha jak po tamtej stronie i wszystko się może jeszcze wydarzyć.
MS – jak na wzburzonym morzu…, a myślałem że namówię Pana do prognozy pogody… Dziękuję za rozmowę.
rozmawiał M. Sidor
Tytuł pochodzi od redakcji.
Wilczy apetyt na sensację. Dramatyczna dezinformacja pod Brzozowem.
Mrożące krew w żyłach doniesienia o bardzo nietypowym zachowaniu wilków pod Brzozowem. Zwierzęta miały atakować pracujących w lesie pilarzy, nawet pomimo uruchomionych pił. Sprawa miała być tak poważna, że aż zajęła się nią prokuratura. Sprawdziliśmy, doniesienia wielu portali okazują się mocno przesadzone lub nieprawdziwe!
Udało się nam ustalić, że prawdopodobnie doszło do spotkania pilarzy z wilkami w poniedziałek 1 marca. Zdarzenie zostało opisane w mediach jako „atak”, a nawet „walka na śmierć i życie”. Na wstępie zaznaczamy, że na szczęście nikt nie został ranny, ani zwierzęta, ani ludzie. Na miejscu zdarzenia miała być policja, a nawet sprawą miała zająć się brzozowska prokuratura. Szokujące doniesienia sprawiły, że władze Brzozowa już wystąpiły o zgodę na odstrzał wilków.
Policja ściga wilka?
Brzozowska policja została poinformowana o zdarzeniu. Potwierdza to Oficer Prasowy Komendy Powiatowej Policji w Brzozowie, Monika Dereń. Szybko okazuje się jednak, że sprawa nie należy do kompetencji policji.
Czy prokurator prowadzi sprawę przeciw wilkom?
Liczne medialne relacje, w tym podane przez PAP, powoływały się na prokuraturę czy „prokuratora z Brzozowa”. Wydaje się to zaskakujące, bowiem prokuratura zajmuje się przestępstwami, a te z definicji popełniają ludzie, a nie zwierzęta. Jednak sprawdzamy. – Prokuratura w Brzozowie nie prowadzi żadnego postępowania przeciwko, ani w sprawie wilków – informuje Prokurator Rejonowy w Brzozowie, Wojciech Piskozub. Dodaje przy tym, że osoba, która udzielała wypowiedzi do mediów nie miała prawa wypowiadać się w imieniu prokuratury, ani przedstawiać się w kontekście tej sprawy jako prokurator (mógł wystąpić jako osoba prywatna lub jako myśliwy). Jak poinformował prokurator Piskozub, z tego powodu mogą być wyciągnięte konsekwencje dyscyplinarne.
Nietypowe zdarzenie czy wielkie oczy strachu?
Wróćmy jednak do lasu. Wszyscy specjaliści, z którymi się skontaktowaliśmy potwierdzają, że jeżeli opisane spotkanie z wilkami miało taki przebieg, to byłoby to bardzo nietypowe, a zarazem niebezpieczne.
Nie bagatelizujemy sprawy, nie można jednak zapominać, że „strach ma wielkie oczy”, a ustne relacje mogą być nawet niechcący przesadzone. Co wiemy na pewno? Kolejne relacje ze zdarzenia mają coraz bardziej dramatyczny charakter i robia się coraz bardziej nieprawdopodobne. My dokopaliśmy się do pierwszego doniesienia.
– Otrzymaliśmy zgłoszenie od pracowników zewnętrznego podmiotu wykonującego prace dla nadleśnictwa. Zgodnie ze zgłoszeniem miało dojść do wzrokowego kontaktu pracujących mężczyzn z wilkami. Zwierzęta oddaliły się po uruchomieniu pilarek. Powiadomiliśmy właściwe instytucje i służby, w tym władze gminy i Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Rzeszowie – mówi Nadleśniczy Paweł Biernacki z Nadleśnictwa Brzozów.
– We wskazanym miejscu zdarzenia potwierdzono tropy wilków – dodaje Nadleśniczy.
Znalezienie tropów nie jest niczym nadzwyczajnym – Wczoraj byłem w lesie i też widziałem tropy wilków – mówi nam Edward Marszałek, rzecznik prasowy Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie. Potwierdził, że wpłynęło zgłoszenie, ale sprawą zajmuje się Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, bo to jest instytucja kompetentna do zajmowania się wilkami.
Oficjalne zgłoszenie we właściwym miejscu
Łukasz Lis z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska potwierdza otrzymanie oficjalnego zgłoszenia o spotkaniu z wilkami.
– Jednym z naszych zadań jest łagodzenie konfliktów między gatunkami chronionymi, a ludźmi. Szacujemy szkody wyrządzane przez wilki i wypłacamy rekompensaty gospodarzom – mówi Łukasz Lis. Dodaje też, że RDOŚ we współpracy organizacjami takimi jak WWF pomaga zabezpieczać gospodarstwa.
– Rozdajemy pastuchy elektryczne do zabezpieczenia zagród. Jest też akcja darmowego dostarczania psów pasterskich. Elektryczny pastuch plus owczarek podhalański zapewniają niemal pełną ochronę. Nigdy to nie będzie 100% bezpieczeństwa, bo wilki są inteligentne, a pastuch elektryczny nie zawsze używany jest prawidłowo – zaznacza Łukasz Lis.
Są potwierdzone przypadki ataków wilków na zwierzęta
Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska twierdzi, że dzięki podejmowanym działaniom udaje się ograniczyć ilość zdarzeń związanych z atakami wilków. Te jednak wciąż występują. Ilość zgłoszonych przypadków z powiatu krośnieńskiego w 2020 r. wyniosła 4. Straty to łącznie 5 sztuk bydła, których wartość oszacowano na łączną kwotę ok. 6400 zł.
– Z powiatu brzozowskiego w tym czasie mieliśmy tylko jedno zgłoszenie – psa (rasowego), za którego wypłaciliśmy odszkodowanie – informuje Łukasz Lis.
W roku 2019 sytuacja podobna, w powiecie krośnieńskim ofiarami wilków padło: 1 sztuka bydła, 2 kozy, 1 owca, 1 koń i 2 psy, a w powiecie brzozowskim dwa psy. W 2018 było nieco więcej zgłoszeń, bo aż 11 z krośnieńskiego i 1 brzozowskiego.
– Obserwujemy, że po zastosowaniu zabezpieczeń udaje się chronić gospodarstwa, w których wcześniej były problemy – dodaje Łukasz Lis.
Jak się okazuje, wilki mogą być dużym zagrożeniem dla psów trzymanych na wsi. Pies uwiązany na łańcuchu to łatwy łup, nie jest w stanie ani uciec, ani się obronić przed wilkami. Dlatego zalecane jest zamykanie psa w pomieszczeniach lub kojcu. Praktycznie wszystkie przypadki ataków na psy dotyczą zwierząt trzymanych na łańcuchu. Są też inne, także związane z niefrasobliwością właścicieli. Do takich należy próba poszczucia wilków owczarkiem niemieckim. Efekt jest taki, że owczarka już nie ma. Inny przykład to wypuszczanie psa w lesie bez smyczy. Jest to nierozsądne i nielegalne. Ustawa o lasach państwowych zakazuje wypuszczania „psa luzem”. Wynika to z faktu, że takie psy mogą stanowić zagrożenie dla dzikich zwierząt, niepotrzebnie je płoszyć, męczyć, narażać, utrudniać żerowanie. Jest to też zagrożenie dla samego psa. Zdarza się, że „puszczony luzem” już nie wróci. Nie oznacza to, że został zagryziony przez wilki, ale takiego losu niestety nie można wykluczyć.
Wilki atakują ludzi?
Wilk jest drapieżnikiem, nie ulega to najmniejszej wątpliwości. Jednak od około 100 lat w Polsce nie zanotowano śmiertelnego ataku wilka na człowieka. Edward Marszałek z RDLP w Krośnie zaznacza, że do ostatniego ataku wilka na człowieka w naszym regionie doszło kilkanaście lat temu, ale było to związane z przypadkiem wścieklizny. Tym bardziej przypadek, w którym wilki próbują atakować ludzi, pomimo uruchomionych pił mechanicznych powinien być niepokojący. Jednak, jak wspomnieliśmy, w zgłoszeniu jakie otrzymało Nadleśnictwo nie ma mowy o ataku, a jedynie o kontakcie wzrokowym. Ponadto zgodnie z treścią tego pierwszego zgłoszenia wilki miały wycofać się po uruchomieniu pilarek.
Wiki mogą znaleźć się w bliskiej odległości człowieka i to nie powinno dziwić, są częścią ekosystemu, w którym pełnią swoją rolę. Ich populacja się odbudowuje po tym, jak zostały niemal kompletnie wybite w latach 70-tych. Ile jest wilków na naszym terenie? Uczciwie trzeba stwierdzić, że nie wiadomo, metody obliczania populacji poddawane są krytyce. Z jednej strony wilka nie jest łatwo znaleźć, a z drugiej niektórzy zapominają, że wilk ma cztery łapy, na których potrafi się szybko przemieszczać. W efekcie ten sam osobnik może być policzony w kilku miejscach i zawyżać wynik.
Także częstsze podchodzenie wilków do zabudowań nie musi świadczyć o rozroście populacji. Nie zdajemy sobie czasami sprawy, ile z naszych odpadków (organicznych) może być łakomym kąskiem dla zwierząt! To jest bardzo ważne, aby zabezpieczać śmietniki. W innym wypadku zwierzęta wykorzystują takie swego rodzaju „stołówki”, a w ten sposób przyciągamy wilki czy niedźwiedzie do zabudowań. Sami je zapraszamy…
Co się wydarzyło?
W najbardziej dramatycznym opisie zdarzenia, trzy wilki miały przez kilkanaście minut (nawet do 20 minut!) krążyć w małej odległości wokół mężczyzn odganiających je piłami. Powtórzmy to sobie: trzy wilki, przez kilkanaście minut, przemieszczające się w te i z powrotem na niewielkim obszarze. Proszę sobie wyobrazić, ile to by musiało pozostawić śladów! Bardzo charakterystycznie ułożonych śladów (wydeptany krąg?). Zdjęcie takich tropów byłoby niezbitym dowodem takiego zdarzenia, jednak nikt takiej fotografii nie przedstawił. Leśnicy co prawda potwierdzają obecność tropów wilczych we wskazanym miejscu zdarzenia, ale nie potrafią nam powiedzieć, czy wskazują one na agresję, albo opisany przebieg zdarzenia. Podkreślają też, że sama obecność śladów w lesie nie jest niczym nadzwyczajnym. Nikt z naszych rozmówców, w tym z Nadleśnictwa, które badało miejsce zdarzenia, nie potwierdził, by ślady miały mieć charakter pasujący do najbardziej drastycznych opisów zdarzenia (miejsce ma jeszcze zostać poddane oględzinom, ale nie wiadomo jakie będa efekty po kilku dniach).
Na wilka można się natknąć. Teoretycznie.
Warto tu zaznaczyć, że natkniecie się na wilka w małej odległości jest możliwe. Możliwe jest też, że będzie się nam przyglądał. Nie jest wykluczone, że nie wystraszy go odgłos mechanicznego urządzenia. Z czego te sytuacje i zjawiska wynikają?
Dużą rolę w percepcji u wilka odgrywa zapach. Jeżeli wiatr wieje w stronę obiektu (np. człowieka) wilki mogą go „nie spostrzec”, dlatego też odnotowane są przypadki, kiedy ktoś natknął się na wilka, lub podszedł bardzo blisko – kończyło się to zwykle ucieczką… obiektu obserwacji.
Dodatkowo, w dzień wilki słabo widzą (w nocy odwrotnie), stąd też zaskoczone mogą zatrzymać się i „próbować dojrzeć” obiekt przed nimi. Dlatego też sytuacja kiedy wilk nie ucieka nie powinna przerażać. Oczywiście ZAWSZE, ale to ZAWSZE należy zachowywać się rozważnie w relacjach z DZIKIMI zwierzętami. Właśnie z uwagi na ten fakt, że są dzikie są nieprzewidywalnie. Dotyczy to nawet niewielkich i nie żywiących się mięsem zwierząt! Każde, wystraszone, zaniepokojone zwierzę, może zrobić nam w mniejszym lub większym (w zależności od gabarytów zwierzęcia) krzywdę! Wilk czy niedźwiedź należą do dużych zwierząt, stąd naprawdę wskazany jest rozsądek.
Wilki, choć są bardzo inteligentne, niekoniecznie kojarzą urządzenia mechaniczne z człowiekiem, zresztą same maszyny też mają zapach. O ile w jakiś sposób wilk nie skojarzy faktu, że np. maszyna=człowiek=zagrożenie, to nie będzie uciekał.
Poziom strachu czy ciekawości jest indywidualną cechą osobniczą w każdej populacji. Są wilki mniej lub bardziej bojaźliwe i mniej lub bardziej ciekawskie. Brak strachu czy nadmierna ciekawość, jest cechą zazwyczaj osobników młodych. Starsze, doświadczone osobniki zachowują się inaczej. Wiedzą kiedy i czego się bać i mniej rzeczy je dziwi.
Zatem co się wydarzyło? Nie wiem. Brak jest jednak jednoznacznych dowodów, choćby w postaci udokumentowanych śladów, potwierdzających dramatyczny przebieg sytuacji, czy wręcz na atak (po 15 minutach krążenia kilku osobników należałoby się spodziewać wydeptanego kręgu śladów). Nie mówiąc już o “walce na śmierć i życie” z niektórych nagłówków. Obecność tropów i zanotowana relacja mogą mieć inne przyczyny. Choćby z powodu wiatru wilki nie wyczuły ludzi wcześniej. Sytuacja miała miejsce w dzień, więc wilki mogły próbować dojrzeć z czym mają do czynienia. Zgodnie ze zgłoszeniem do Nadleśnictwa miały się wycofać po uruchomieniu pilarek, co nie byłoby zaskakującym zakończeniem historii. „Plotka ma sto gąb”, a w dobie Internetu jeszcze sto portali do pomocy, dlatego 2 marca mogliśmy obserwować, jak każda kolejna relacja spod Brzozowa jest coraz bardziej dramatyczna. Od spotkania z wilkami, przez atak całej watahy, aż po „walkę na śmierć i życie”. W nakręcanie strachu włączyły się nie tylko loklane portale, relację bezkrytycznie powtarzały też ogólnopolskie duże serwisy. Powtarzanie, a tym bardziej wyolbrzymianie, niesprawdzonych informacji może wywołać ogromne szkody. To oczywiście nie znaczy, że można bagatelizować zagrożenie.
Piotr Dymiński, Krosnosfera
Barierka na Sienkiewicza (na razie) uratowana
Pod koniec lutego informowaliśmy o pomyśle usunięcia modernistycznej barierki przy ulicy Sienkiewicza. Za wymianą barierki na nową przemawiały względy ekonomiczne, choć obiekt figuruje w rejestrze zabytków i podlega ochronie prawnej.
Po opublikowaniu materiału otrzymaliśmy informację od Podkarpackiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Beaty Kot w tej -wzbudzającej emocje miłośników miasta- sprawie.
Urząd potwierdza, iż otrzymał prośbę o wydanie opinii od dyrekcji Zarządu Dróg Miejskich w Przemyślu. Jednak, w związku z tym, że barierka jest jednym z nielicznych zachowanych elementów małej architektury w mieście i znajduje się pod ochroną konserwatorską, nie jest możliwa jej wymiana na nowe barierki typu Olsztyn.
Podkarpacki Wojewódzki Konserwator Zabytków zwraca jednak uwagę, że możliwe jest wykonanie naprawy i konserwacji bariery, po uzgodnieniu zakresu i programu prac. Takie prace musiałby nadzorować uprawniony specjalista od konserwacji metalu.
Profil Wojewódzkiego Urzędu Ochrony zabytków poinformował dzisiaj, że chętnie będzie współpracował z miastem przy remoncie zabytku. Oprócz opracowania programu prac remontowych, PWKZ może udzielić dotacji na remont barierki.
Na opłakany stan barierki zwróciła uwagę radna Małgorzata Gazdowicz. Teraz, gdy kwestia ewentualnej wymiany została rozstrzygnięta, miastu nie pozostaje nic innego, jak zadbać o zabytek małej architektury i przystąpić do prac remontowych.
zdj.WUOZ w Przemyślu, D. Pękalski
Polityka po przemysku. Rozmowa z Grzegorzem Lewandowskim.
O procesie sądowym z radnym Tomaszem Schabowskim, meandrach przemyskiej polityki i recepcie na szczęście. Rozmowa z Grzegorzem Lewandowskim.
Mariusz Sidor - Wygrał Pan sprawę sądową z radnym Tomaszem Schabowskim. Proces sąd utajnił, proszę więc o przypomnienie, o co poszło i jaki zapadł wydał wyrok.
Grzegorz Lewandowski – Radny Schabowski poczuł się urażony informacją, którą powziąłem i upubliczniłem, a dotyczyła ona posiadanego przez niego długu i pominięciu go w zeznaniu majątkowym. Radny Schabowski wytoczył mi sprawę z kodeksu karnego, jako oskarżyciel prywatny, o zniesławienie i znieważenie. Nie mogę przytaczać szczegółów. Grozi mi za to 2 lata pozbawienia wolności. Wyrok był uniewinniający, co potwierdza ujawnioną przeze mnie prawdę. Zresztą sam radny przyznał się w dwóch wywiadach prasowych do posiadanego długu.
MS – Na co Pan liczył ujawniając ten fakt?
GL – Składając zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa oczekiwałem, że zareagują odpowiednie organy ścigania, potem ewentualnie sprawą zajmie się sąd. Z tego co wiem sprawa jest w toku, a o jej przebiegu nie jestem informowany.
MS – Wydawałoby się że sprawę można uznać za szczęśliwie dla Pana zakończoną. Tymczasem chce Pan wytoczyć proces cywilny radnemu Schabowskiemu. Nie jest Pan usatysfakcjonowany wyrokiem?
GL – Jestem, ale nie jestem zadowolony z formy, która mnie przed sąd zaprowadziła, jako oskarżonego z kodeksu karnego. To nie jest miła sytuacja. Podejmując rękawicę, pozwę z powództwa cywilnego radnego Schabowskiego o niesłuszne oskarżenie, a ewentualne odszkodowanie finansowe przekażę w całości na cele charytatywne dla chorych dzieci.
MS – Ten wyrok sądu zapewne jeszcze bardziej ośmieli Pana w obserwowaniu i komentowaniu życia politycznego i samorządowego w Przemyślu. Jako kto występuje Pan dzisiaj w przestrzeni publicznej? Jaki jest Pana status organizacyjny?
GL – Mój status, to Grzesiek Lewandowski - osoba prywatna, nie jestem członkiem żadnej partii, z zamiłowania i z zawodu jestem politologiem. Scenę polityczną Przemyśla obserwuję od przeszło 20 lat i znam wszystkich jej aktorów. Robię to z tego fotela, na którym teraz siedzę i z którego jest mi bardzo wygodnie komentować. Nie ukrywam, czasami uszczypliwie i złośliwie. Każdy kto się podejmuje publicznej roli, musi być odporny na taką krytykę. Ja musiałem, gdy sam byłem aktorem na tej scenie.
MS – Chce Pan wrócić na tę scenę i stąd taka aktywność lokalnego komentatora?
GL – Nie mam takich planów. Dla dobra związku, w którym obecnie jestem, mam nawet umowę z narzeczoną, że do polityki nie wrócę. Wyprzedzając pytanie – w przyszłych wyborach nie widzę dla siebie żadnej roli, ani biernej, ani aktywnej. Pójdę tylko postawić krzyżyk.
MS – Skoro sam Pan poruszył temat wyborów, czy PiS wybaczył Panu niezarejestrowanie dwóch list i w konsekwencji porażkę w ostatnich wyborach samorządowych? Gdyby jednak chciał Pan wrócić, drzwi są przed Panem otwarte?
GL – Partia nie miała mi czego wybaczać. To nie był mój błąd! Personalnie za rejestrację odpowiedzialna była Lucyna Podhalicz, ona dbała o stronę polityczną kampanii. Czy jej wybaczyli? Nie mnie oceniać. Nie pukałem do żadnych drzwi. Musiałbym najpierw zapukać, żeby zobaczyć czy się otworzą.
MS – Nie puka Pan do drzwi, ale nogawki szarpie radnym Wspólnie dla Przemyśla i Koalicji Obywatelskiej. To taka natura żeby kąsać i czekać na reakcję?
GL - Moja prababka była Tatarką, może stąd ta moja zadziorność. Poważnie mówiąc – jestem obywatelem tego miasta, zależy mi na jego dobru, wróciłem tu po studiach mimo, że mogłem wybrać Kraków czy Warszawę. Zostałem tutaj z pełną świadomością. Dobrze mi się tu żyje, a chciałbym żeby żyło mi się tu jeszcze lepiej, więc kiedy widzę, że coś mi nie pasuje, jestem na tyle asertywny, żeby to artykułować.
MS – Pasuje Panu linia redakcyjna Obywatelskiej Kontroli Władz Podkarpacia? Kto za tym stoi?
GL – Tego mogę się tylko domyślać…
MS – Tylko tyle?
GL - Uważam, że to jest bardzo pożyteczny „organ prasowy” śledzący władze. Kontrola rządzących jest domeną demokracji. Nie wolno się na to obrażać.
MS – Wolno planować obalenie praworządnie wybranego prezydenta miasta? Jak ocenia Pan ,,List Zaleszczyka”?
GL – Nie wiem czy to był prawdziwy list… Jeżeli był, to było to bardzo niefortunne. Nie oceniałbym tego, jako Aferę Podkarpacką 2.0., a tak to próbowano przedstawiać w niektórych mediach.
MS – Jednak plan zawarty w tym liście jest przez lokalny PiS realizowany. To dobra droga do zwycięstwa PiS-u w kolejnych wyborach samorządowych i prezydenckich? Czy po tym wszystkim PiS ma szanse wygrać wybory w Przemyślu?
GL – Oczywiście! Powinien zadziałać czysty pragmatyzm. Jak u prezydenta Ferenca, któremu nie po drodze jest ideologicznie z ministrem Warchołem z Solidarnej Polski. On patrzy na to pragmatycznie – dzisiaj PiS, to są pieniądze, a wskazywanie kogoś, kto ma dostęp do pieniędzy to rozwój. Przemyślanie powinni to zrozumieć. Powinniśmy głosować „za” a nie „przeciwko”. Osoby, które głosowały na Bakuna głosowały przeciwko Chomie, Hamryszczakowi i PiS-owi. To był błąd, co dzisiaj widać - nie wywiezione wraki aut, nie odśnieżone ulice, nie wywieziony śnieg, nie wywożone śmieci, nie koszona trawa latem… Za to wszystko odpowiada Bakun. On rządzi. Tylko w Radzie jest opozycja.
MS – Powiedzmy, że rządzi prezydent Bakun, chociaż ja nazwałbym to bardziej administrowaniem, ponieważ w Radzie większość posiada opozycja. Przy pewnym sprycie i aktywnej ich pracy mogliby rządzić prezydentem…
GL – Uważam, że opozycja, czy też koalicja w radzie, jest delikatnie uśpiona. Patrząc na niezdarność i nieudolność Bakuna, mogliby zdecydowanie silniej na niego naciskać i próbować pobudzić go do działania na rzecz miasta. Moim zdaniem, takim bodźcem byłoby obniżenie poborów prezydenta do minimalnej stawki, z zastrzeżeniem, że zostaną one podwyższone po zauważeniu pozytywnych zmian w jego pracy. Tak skandaliczne gesty, jak porównywanie demokratycznie wybranych radnych do reżimu Kimów czy Łukaszenki, powinny spotkać się ze zdecydowanym protestem. Tak czy inaczej, prezydenta należy zmusić do współpracy z ekipą PiS-u, czy mu się to ideologicznie podoba czy nie.
MS – Widocznie prezydent Bakun i jego ludzie mają coś czego brakuje opozycji. Można to dostrzec?
GL – Armia Bakuna wniosła pewną świeżość. Czy dzisiaj ją ma? Ja bym polemizował. Prezydent wygrywa „internet” i ta fala go jeszcze przez jakiś czas poniesie.
MS – Dzisiaj prezydent Bakun łączy mieszkańców, jak w kampanii, czy bardziej dzieli?
GL - Stał się bardziej zachowawczy, bardziej kalkuluje, a mimo to śmiem twierdzić, że dzisiaj ma więcej wrogów, co stronników. Nawet w najbliższym swoim otoczeniu.
MS – To dlatego np. obejmując patronat nad wielokulturowym wydarzeniem Centrum Światów Jest Tutaj, niby stawia na historyczne dziedzictwo Przemyśla, a potem podpierając się niewymagalną opinią IPN, rakiem, słowami swojego rzecznika, wycofuje się i zdejmuje z siebie odpowiedzialność za brak decyzji w sprawie orzeczenia o legalności upamiętnienia trzech wybitnych przemyślanek?
GL – Stanie w rozkroku zawsze odsłania na cios. W końcu ten cios może przyjść z jednej czy z drugiej strony. Wtedy jest bardzo bolesny.
MS – Z której strony ten cios może paść?
GL – W tej chwili jest tylu niezadowolonych, dlatego myślę, że z każdej.
MS – To, że ciosu można spodziewać się ze strony opozycji, jest zrozumiałe, ale z własnego obozu?
GL – Odpowiem pytaniem - panowie radni Majkowski i Zapałowski łączą czy dzielą?
MS – Trochę dużo tych otwartych frontów…
GL – To prezydent Bakun jest obrażony. Od kampanii wyborczej obrażony jest na PiS, na cały świat.
MS – Trudno o zgodę, kiedy zabiera się prezydentowi mikrofon i stawia do szeregu z radnymi… to tylko jeden z przykładów systemowego „ubezwłasnowolniania” prezydenta, tak przynajmniej twierdzą jego zwolennicy, przez co nie wiele może zrobić. Tak jak nie wiele może zrobić bez centralnie dzielonych pieniędzy, których Przemyśl nie dostaje. Jeśli nie będzie miał sukcesów, nie wygra kolejnych wyborów…
GL – Już się ich nie mogę doczekać.
MS – Bakun wygra kolejne wybory?
GL – Mam nadzieję, że będzie miał z kim przegrać.
MS – Z kim?
GL – Mam nadzieję, że przez najbliższe dwa i pół roku wyłoni się silny kandydat, który będzie tak atrakcyjny dla mieszkańców, że co najmniej połowa plus jeden go poprze.
MS – Potrafi Pan wytypować taką osobę dzisiaj ?
GL – Są takie osoby, które krążą po tej orbicie, ale nie będę ich wymieniał z nazwiska. Byłby to swoisty pocałunek śmierci, a nie chcę im zaszkodzić, bo je szanuję. Jeden – Wojciech Błachowicz jest na tyle mocny, że mogę go typować. Byłby zdecydowanie lepszy niż Bakun, Zupełnie inaczej wyglądałby dzisiaj stan miasta. On potrafiłby rozmawiać z PiS-em. Nie bylibyśmy świadkami wojny, która trwa pomiędzy dwoma plemionami; PiS-u i Regii z Wspólnie dla… z KO.
MS – Czyli kandydata na prezydenta widzi Pan w szeregach PO, a nie PiS?
GL – Nie. Widzę po stronie mieszkańców. Mógłby wygrać ponadpartyjny kandydat popierany przez te dwa ugrupowania, o ile PO pójdzie drogą posła Marka Rząsy, który krytycznie wypowiada się o prezydenturze Bakuna.
MS – Trudno uwierzyć, przy obecnej polaryzacji między PiS i PO na poziomie centralnym i lokalnym, że te dwa ugrupowania dogadają się…
GL - Po cichu tak. W formie komitetu wyborczego. PiS ma nad sobą szklany sufit, musi wyciągnąć wnioski. W kampaniach samorządowych w Przemyślu zwyciężył tylko raz. Robert Choma wygrywał jako kandydat Regii Civitas, po cichu popierany był przez PiS. W końcu musi wygrać dobro Przemyśla, dlatego jeszcze raz powtórzę - należy głosować „za” a nie „przeciwko”.
MS – Każda ze stron, które są obecne w życiu politycznym, to dobro miasta widzi inaczej. Boję się, że, żadna z nich nie wie, jak to dobro nazwać. Nie ma czegoś takiego jak Plan na Przemyśl, który wszyscy potrafiliby w zasadniczych jego elementach uszanować i realizować.
GL – Czas zacząć więc myśleć o tym mieście.
MS – Zostawia Pan to innym, jak już wiemy. Zajął się Pan sobą. Jeszcze przed procesem padła deklaracja o odchudzaniu się. Ile kilogramów ubyło?
GL – 15 ! Ale znowu 8 mi przybyło i trzeba będzie do diety wrócić. Mój plan to 80 kg, teraz mam poniżej 100. Lepiej się ma moje inne postanowienie. Kończę biografię prof. Z. Brzezińskiego i doktorat na jego temat. Prowadzę mały franczyzowy biznes. Szczęście mi ostatnio dopisuje. Wygrałem sprawę w sądzie. Wygrałem również eliminacje do teleturnieju Jeden z Dziesięciu i niedługo nagrywam odcinek, który obejrzymy w telewizji.
MS – Do zobaczenia więc na wizji. Życzę powodzenia oraz wygranej dla siebie i dla Przemyśla.
rozmawiał M.Sidor
Kolejny zabytek do likwidacji?
Na ulicy Sienkiewicza zamontowana jest międzywojenna, żeliwna barierka. Biegnie wzdłuż chodnika przez znaczną część tej kameralnej ulicy. Ostatnio pojawił się pomysł, by ją usunąć i zastąpić nową, wyższą konstrukcją.
Pomysł zgłosiła radna Małgorzata Gazdowicz z Regia Civitas. W swojej interpelacji wskazała, że barierka jest skorodowana, i przede wszystkim za niska, by spełniać swoją ochronną funkcję. Z położonej na ulicy szkoły wychodzą dzieci i bariera powinna je chronić przez ewentualnym upadkiem w dół skarpy.
Radna zwraca też uwagę, że wymiana barierki poprawiłaby walory estetyczne ulicy i byłaby zachęta dla spacerów. I tu zaczynają się poważne wątpliwości, ponieważ barierka jest zabytkiem wpisanym do państwowego rejestru.
Na interpelację radnej odpowiedział już prezydent Wojciech Bakun. Prezydent potwierdza, że obiekt jest chronionym zabytkiem, i że w tej sprawie zwrócono się do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Równocześnie prezydent poinformował, że wymiana barierki byłaby znacznie tańsza niż remont 75 metrów starej konstrukcji. Gdyby zabytek usunąć i wstawić nowe bariery, miasto wydałoby 20 tysięcy złotych. Gdyby próbować uratować zabytkowy element małej architektury, miasto musiałoby wyłożyć aż 56 tysięcy.
Kalkulacja finansowa źle rokuje barierce. Co prawda, w teorii zabytków nie można w Polsce niszczyć, ale ustawa umożliwia wykreślenie z rejestru zabytku, jeśli znajduje się on w beznadziejnym stanie. Beznadziejnym, czyli w takim, w którym nastąpiła całkowita utrata walorów historycznych, artystycznych lub naukowych.
Ładną barierkę próbowano już zlikwidować dziesięć lat temu, ale uratowało ją Towarzystwo Ulepszenia Miasta, któremu udało się ją wpisać do rejestru zabytków. Wpisu dokonał ówczesny Podkarpacki Wojewódzki Konserwator Zabytków, Grażyna Stojak.
Uratowanie barierki to dzieło Liliany Kalinowskiej z Towarzystwa Ulepszania Miasta. Ona wzięła na siebie trud starań o zachowanie fragmentu krajobrazu miasta i prowadzenia korespondencji w tej sprawie. Niestety w tamtym czasie nie udało się ocalić innej zabytkowej bariery, która zamontowana była na ulicy Grodzkiej. Najprawdopodobniej, po wymianie na nowszy model, trafiła na złom.
Na problem znikania dawnych detali i tzw. małej architektury zwracają uwagę znawcy miasta. Wraz z modernizacjami i remontami likwidowane są m.in. ogrodzenia, tabliczki adresowe, pochwyty, klamki, stare lampy i barierki. Piotr Michalski, który od lat fotografuje Przemyśl, uważa, że barierka na Sienkiewicza powinna pozostać w krajobrazie miasta, jako jedna z ostatnich zachowanych w Przemyślu.
Niewątpliwie płotek przy Sienkiewicza jest kłopotliwym zabytkiem. Z furtki prawnej pozwalającej na wykreślenie zabytku z rejestru często próbują korzystać deweloperzy posiadający na swoich działkach zabytkowe obiekty. Zwykle uszkadzany jest dach, by woda swobodnie penetrowała zabytkową substancję budynku, czyniąc ją niemożliwą do remontu. Gdy to nastąpi, łatwiej wyburzyć zabytek.
Jednak żeliwna barierka na Sienkiewicza ma jeszcze daleko do swej technicznej śmierci. Choć skorodowana i podziurawiona, ciągle trzyma się mocno. Czy przetrwa panujący w Przemyślu trend niszczenia zabytków techniki, okaże się zapewne niebawem. O informacje dotyczące jej dalszych losów zwróciliśmy się do Podkarpackiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Ciąg dalszy nastąpi.
B.Wilk
Najlepsze czterogwiadkowe hotele wakacyjne w Grecji
Grecja to nieodmiennie jeden z najchętniej wybieranych wakacyjnych kierunków. Znajdziemy tam nie tylko doskonały słoneczny klimat, piaszczyste plaże i wspaniałe widoki, ale też rozbudowaną bazę hotelową, która zapewnia komfortowy wypoczynek praktycznie w każdym zakątku kraju.
W Grecji – zarówno kontynentalnej, jak i na słynnych greckich wyspach (Santorini, Zakynthos, Kreta czy Kos) – znajdziemy mnóstwo świetnych kurortów turystycznych. Wystarczy wymienić Riwierę Olimpijską, Tesalię, Kamari na Santorini czy Hersonissos na Krecie – każdy z nich to doskonałe miejsce na rodzinny wypoczynek oraz wakacyjny wypad ze znajomymi (oczywiście po ograniczeniu aktualnych obostrzeń pandemicznych). Przedstawiamy najlepiej oceniane przez turystów czterogwiazdkowe hotele wakacyjne – to krótki poradnik dla turystów szukających tanich i dobrych wycieczek do Grecji.
Hotel Grand Platon**** (Paralia, Riwiera Olimpijska) – 100% rekomendacji
Odnowiony, przestronny hotel położony ok. 1 km. od centrum Paralii i 20 km od góry Olimp, stanowi idealną bazę wypadową dla osób chcących zwiedzać okolicę. Do dyspozycji gości pozostaje basen z hydromasażem i sala telewizyjna, a dla dzieci przygotowano brodzik i plac zabaw. Goście polecają go szczególnie jako miejsce na spokojny rodzinny wypoczynek ze względu na spokojną okolicę, polecają też doskonałe greckie dania w hotelowej restauracji. Hotel położony jest ok. 250m od piaszczystej, dobrze zagospodarowanej plaży. Jeśli greckie wakacje chcemy spędzić właśnie w tym hotelu, to oferty tygodniowego wypoczynku ze śniadaniami i obiadokolacjami znajdziemy w cenie ok 2200 zł/os. (wyloty z Warszawy).
Hotel Aquamarina**** (Mati, Attyka) – 93% rekomendacji
Położony bezpośrednio przy szerokiej, żwirowej plaży hotel posiada 129 komfortowych pokoi z klimatyzacją, telewizją i lodówką. Goście mogą korzystać z przestronnego basenu zewnętrznego oraz wewnętrznego basenu z podgrzewaną wodą, siłowni oraz jacuzzi, a raz w tygodniu organizowane są wieczory tematyczne. Siedmiodniowy pobyt w tym hotelu w opcji All Inclusive możemy zarezerwować już od 1800 zł/os. First Minute (wyloty z Katowic). W cenę pobytu wliczone jest jednorazowe wejście do hotelowej strefy SPA.
Hotel Alexander The Great**** (Kriopigi, Chalkidiki) – 83% rekomendacji
Położony ok. 1,5 km od centrum Kriopigi na półwyspie Chalkidiki hotel dysponuje 216 przestronnymi, gustownie wyposażonymi pokojami w stylu greckim. Bezpośrednio przy obiekcie (zejście schodami lub zjazd windą) znajduje się szeroka, piaszczysto-żwirowa plaża z łagodnym zejściem do morza, goście mogą też korzystać z basenu, boisko sportowych i sali gier. Goście wysoko oceniają przyjazną, zawsze uśmiechniętą obsługę hotelu oraz szeroki wybór świeżych i różnorodnych dań w hotelowej restauracji. Za tygodniowy pobyt w tym hotelu ze śniadaniami i obiadokolacjami zapłacimy ok. 1500 zł.os. (wyloty z Warszawy i Berlina).
Oczywiście świetnych hoteli w Grecji jest znacznie więcej – w każdym kurorcie znajdziemy zarówno wysokiej klasy rozbudowane obiekty z bogatym zapleczem rekreacyjno-sportowym, jak i kameralne, rodzinne hoteliki. Wakacje w Grecji możemy znaleźć w naprawdę atrakcyjnych cenach – jeśli zorganizowanych wyjazdów poszukamy na portalach turystycznych, to w ramach ofert last minute czy first minute możemy znaleźć korzystne propozycje, dzięki którym oszczędzimy nawet 15% ceny wycieczki.
Krystian Cegielski - publicysta fostertravel.pl