Zwrot w sprawie masztu? Decyzja wójta z wadami.
Kilka zdeterminowanych emerytek zmienia bieg wydarzeń w sprawie masztu w Ostrowie. A wszystko to w sytuacji, wobec której lokalni urzędnicy rozkładali ręce.
Dla przypomnienia: we wrześniu tego roku mieszkańcy podprzemyskiego Ostrowa dowiedzieli się, że w ich miejscowości ma powstać wielki maszt telefonii komórkowej. Tuż obok szkoły, przedszkola i parku. Oburzenie mieszkańców wywołała nie tylko lokalizacja inwestycji, ale przede wszystkim to, że o niczym nie byli poinformowani, mimo że wójt Andrzej Huk wydał decyzję lokalizacyjną dwa lata wcześniej. Pretensje do wójta kierowała najgłośniej Łucja Leja, która wzięła na siebie ciężar walki o to, by maszt we wsi jednak nie powstał.
Gdy o sprawie zrobiło się głośno, a do Ostrowa na protesty zaczęły zjeżdżać lokalne telewizje i media, władze gminy zaczęły przekonywać, że im także nie podoba się ta inwestycja i zrobią wszystko, by uratować mieszkańców przed nadajnikiem.
Jednak pani Łucja Leja nie wierzyła w dobre intencje wójta, z czym wcale się nie kryła, i postanowiła działać samodzielnie. Wywalczyła w gminie dostęp do dokumentów związanych z budową, zorganizowała pikietę pod salonem operatora niechcianego masztu i skierowała sprawę na drogę prawną.

Po zdobyciu dokumentów, podczas analizowania procedur związanych z wydawaniem decyzji na jaw wychodziły coraz to nowe ,,kwiatki”. A to starosta zapomniał uznać kogoś za stronę, a to dokumentacja budowlana inwestora dotyczyła innych działek niż w rzeczywistości. Jeśli do tego dorzucić fakt, że starostwo pospiesznie wysłało dokumenty do Rzeszowa, które akurat chciała obejrzeć pani Leja, u zainteresowanych sprawą mieszkańców Ostrowa zaczęło powstawać wrażenie, że w całej tej sprawie coś zaczyna nieładnie pachnieć.

Prawdziwe zaskoczenie przyniosły ostatnie dni. Otóż Samorządowe Kolegium Odwoławcze wydało orzeczenie, w którym uznało decyzję wójta za wydaną z rażącym naruszeniem prawa. Jak wskazano, wójt nie tylko nie zbadał prawidłowo potencjalnego oddziaływania anten promieniujących z masztu, ale nie zachował procedury publicznego obwieszczenia o planowanej inwestycji, choć było to jego obowiązkiem. Tym samym okazało się, że gdyby urząd wójta w sposób porządny zbadał wniosek inwestora o wydanie decyzji, musiałby odmówić jej wydania.
O walce mieszkańców Ostrowa z urzędnikami starostwa CZYTAJ TU.
Za skutecznym działaniem na drodze prawnej stoi radca Grzegorz Wybranowski, który został pełnomocnikiem jednej z mieszkanek. To on zwrócił uwagę na wszystkie nieprawidłowości, i w wyniku podjętych przez niego działań SKO stwierdziło, że Wójt Gminy Przemyśl wydał decyzję lokalizacyjną dla masztu naruszając prawo. Zaznaczyć trzeba, że decyzja SKO nie jest ostateczna, a stronom przysługuje odwołanie się od decyzji kolegium.

Wątpliwości, jakie towarzyszą budowie w Ostrowie łudząco przypominają okoliczności budowy masztu tej samej firmy w Młodowicach Osiedlu pod Fredropolem. Tam również mieszkańcy zostali zaskoczeni inwestycją. Także w tamtej sprawie starostwo przemyskie wydało pozwolenie na budowę, mimo że później Samorządowe Kolegium Odwoławcze stwierdziło rażące naruszenie prawa przy wydawaniu decyzji przez wójta Fredropola. I także w tamtej sprawie argumentem, który spowodował stwierdzenie naruszenia prawa było faktyczne oddziaływanie anten nadajnika.
O sprawie czytaj także TU. Dziwne okoliczności inwestycji pod Fredropolem.
Jednak mimo doświadczeń spod Fredropola, wydział budownictwa w przemyskim starostwie wydał pozwolenie na budowę w Ostrowie w oparciu o bardzo podobną, wadliwą decyzję lokalizacyjną. Tymczasem organ wydający pozwolenie na budowę zobligowany jest do dokładnego zweryfikowania dokumentacji, na podstawie której mają być wznoszone budowle. Tak się jednak nie stało i starostwo przystawiło pieczątkę pod dokumentem, który posiadał rażące błędy.
Mieszkańcy nie zamierzają spocząć na laurach i dążą do zatrzymania budowy masztu. Decyzję w tej sprawie może wydać starosta. Czy przychyli się do ich racji, czy raczej będzie zachowywał się jakby nie było problemu, pokaże czas.
B.Wilk