Naczelnik Jerzy Władyka i wędrujące dokumenty.
Pani Łucja Leja jest mieszkanką Przemyśla, która sprzeciwia się budowie masztu telefonii komórkowej w Ostrowie, gdzie mieszka jej rodzina. Kilka tygodni temu mieszkańcy tej wsi dowiedzieli się, że w środku spokojnej miejscowości, tuż obok szkoły i parku, ma powstać wieża telekomunikacyjna na ponad 50 metrów wysokości.
Gdy gruchnęła wieść o planach sieci Play, mieszkańcy zaczęli kierować swe pretensje do wójta Andrzeja Huka, że nie poinformował ich o tej kontrowersyjnej inwestycji. Kontrowersyjnej, bo wielu ludzi uważa, że promieniowanie z takich nadajników jest szkodliwe dla zdrowia. Co prawda nie ma wyników badań, które wskazywałyby, że nadajniki telefonii szkodzą, ale na dobrą sprawę nikt takich badań w Polsce nie przeprowadził. Ministerstwo Zdrowia oficjalnie jednak wskazało, że może istnieć związek pomiędzy falami telefonów komórkowych a rakiem mózgu.
Właśnie pod wpływem tych obaw o życie i zdrowie zaczął działać komitet, który próbuje powstrzymać niechcianą inwestycję. Ponieważ w takich sprawach często dochodzi do naruszeń prawa na etapie lokowania inwestycji, a raport Najwyższej Izby Kontroli wskazał na liczne nieprawidłowości w praktykach operatorów sieci komórkowych, pani Łucja postanowiła zapoznać się z dokumentami związanymi z budową. Te dokumenty miały dostarczyć odpowiedzi na pytanie czy budowa jest realizowana zgodnie z prawem. Zezwolenie na budowę wydał Starosta Przemyski i właśnie do niego udała się pani Łucja po informację.
Łucja Leja złożyła pisemny wniosek o udzielenie informacji 24 września. Takie prawo gwarantuje ustawa o dostępie do informacji publicznej, w myśl której każdy obywatel ma prawo do zapoznania się urzędowymi dokumentami. Z ustawy chętnie korzystają społecznicy ujawniający nadużycia władzy, z kolei często bywa, że urzędnicy niechętnie udzielają żądanych informacji, używając różnych wybiegów.
Choć ustawa jasno mówi, że odpowiedź powinna być udzielona bez zbędnej zwłoki, to dokumentacji nie wydano. Do Łucji Leji skierowano jednak pismo, w którym naczelnik Jerzy Władyka zwrócił się o doprecyzowanie wniosku, ponieważ jego zdaniem termin ,,cała dokumentacja” jest zbyt ogólnikowy. Zdaniem starosty, którego reprezentował Władyka, wnioskodawca powinien wiedzieć jakie dokumenty chce poznać. Skąd miałby to wiedzieć i jaka jest podstawa prawna takiego żądania- tego starosta nie napisał.
Kilka dni później pani Łucja otrzymała kolejne pismo podpisane przez naczelnika Jerzego Władykę, w którym została poinformowana, że dokumentów nie dostanie bo zostały wysłane do Rzeszowa. Zapytany o dzień wysyłki dokumentów, Władyka przyznał, że był to 30 września br.
Łucja Leja jest oburzona takim postępowaniem i uważa, że starostwo celowo przed nią ukrywa dokumenty i stosuje sztuczki, by ich nie wydać. Naczelnik Jerzy Władyka –co podkreśla Leja-miał 6 dni, by sporządzić kopie dokumentów i zrealizować ustawowe prawo obywatela do informacji. Zamiast tego przeciągnął sprawę, a dokumenty spakował i wysłał do Rzeszowa. Zdaniem kobiety, aktualnie toczy się gra z czasem, bo w Ostrowie wylano już fundamenty pod przekaźnik i za dwa tygodnie wykonawca przystąpi do montażu konstrukcji. Gdy ona stanie, według mieszkanki, będzie za późno na skuteczne działanie, bo nawet jeśli okaże się, że starostwo wydało wadliwie pozwolenie budowlane, antena zacznie działać.
Dlaczego Władyka nie wydał, choć mógł, dokumentów? Tu pani Łucja nie ma większych wątpliwości. Jest przekonana, że w pozwoleniu na budowę są nieprawidłowości, a starostwo i Władyka najzwyczajniej sprzyjają inwestorowi.
W styczniu 2019 roku opisywaliśmy historię budowy masztu sieci Play w gminie Fredropol. Jak się okazało w tamtym przypadku, Samorządowe Kolegium Odwoławcze uznało, że tamtejszy wójt Mariusz Śnieżek rażąco naruszył prawo wydając zgodę na lokalizację inwestycji. Także starosta przemyski, poprzez podległy mu wydział budownictwa Jerzego Władyki, wydał w oparciu o decyzję Śnieżka pozwolenie na budowę.
Czytaj TUTAJ: Dziwne okoliczności inwestycji pod Fredropolem.
Na razie społeczny komitet wynajął adwokata, który ma zająć się tą sprawą i wydobyć dokumenty. Być może istnieją ich kopie w starostwie, choć Władyka twierdzi, że nimi nie dysponuje. Kobieta nie składa broni i zapowiada, że, jeśli zajdzie potrzeba, skieruje sprawę do prokuratury.
B.Wilk