Wybory do PE. Kukiz’15. Felieton Piotra Dymińskiego
Szósty i ostatni felieton przedwyborczy poświęcony jest Kukiz’15. Od razu uprzedzam: nie poznałem Pawła Kukiza osobiście tak, by rozmawiać z nim prywatnie, czy przeprowadzić wywiad. Poznałem wielu jego współpracowników, obecnie głównie byłych, a nawet członków jego rodziny, podobno dalekich.
Z Pawłem Kukizem mieliśmy wyłącznie znajomość „korespondencyjną”, tzn: e-mail, Messenger, Facebook. Na żywo zamieniliśmy zaledwie kilka zdań. Nie piłem z nim wódki, ani nawet piwa.
Ruch Kukiza niestety zwija się zgodnie z moimi przewidywaniami. „Parapartia” niestabilnego muzyka traci kolejnych działaczy i posłów, spada też poparcie. Ostatnio balansowała gdzieś na granicy progu. Chciałoby się rzec: „miałeś chamie złoty róg”. Prawie 21% w wyborach prezydenckich, niecałe 9% w wyborach do Sejmu kilka miesięcy później. Teraz walczy o próg. Poniżej przeczytasz nie tyle o kampanii Kukiz’15 do Europarlamentu, a o tym jak ta „parapartia” powstawała i dlaczego się rozlatuje. Okazuje się efemerydą, jak Ruch Palikota, tylko wszystko dzieje się szybciej i gwałtowniej, bo i początkowy sukces był większy.
Uważam, że w Kukiz’15 nadal zostało kilka wartościowych osób… ale nie będę ich wymieniał. Z prostej przyczyny: ktoś może donieść Pawłowi, a wtedy znajdą się na „czarnej liście”. Nie chciałbym tak ingerować w ich pomysł na karierę. Generalnie wiedzą co o tym myślę, widzą co się dzieje, a reszta jest ich wyborem.
Z tą „czarną listą” to całkiem serio. Paweł Kukiz to niestabilny emocjonalnie muzyk, który bawi się w polityka. Wszędzie widzi spiski i węszy „kretów”, zdradę. To musiało się pogłębić, gdy ludzie podczas walki o miejsca na listach wyborczych zaczęli się wzajemnie pomawiać donosami do Pawła. Wyobraź sobie: masz wybrać 800 najlepszych kandydatów z kilku tysięcy, a zaczynają Cię zasypywać „życzliwe donosy”. Może nawet dziesiątki tysięcy donosów o tysiącach kandydatów. Nie jesteś w stanie tego przeczytać, a co dopiero zweryfikować. Przecież można zwariować, prawda? A to niestety prawdopodobnie tak wyglądało. Właściwie tak to sam Kukiz przedstawiał na spotkaniach przed wyborami.
Niestety, w jakiś kompletnie absurdalny sposób Kukiz roztrwonił swój potencjał i społeczne zaufanie. W wyborach prezydenckich jego sztandarowym hasłem było wprowadzenie wyborów do sejmu opartych o system JOW. Kto dziś o tym pamięta w Kukiz’15? Kukiz tuż po wyborach prezydenckich odciął od siebie cały Ruch JOW, tysiące ludzi, którzy latami popularyzowali ten pomysł w społeczeństwie. W zamian zaprosił do współpracy ludzi z różnych partii i partyjek. Miał tylko kilka miesięcy na zorganizowanie się przed wyborami do Sejmu, a kompletnie rozbił i pomieszał swoje zaplecze, zamiast je rozbudowywać. Według moich informacji to na tym etapie powstała wspomniana „czarna lista”. Miało to wyglądać tak: Paweł Kukiz poprosił swojego współpracownika o przygotowanie listy osób dobrych merytorycznie, doświadczonych w działalności na rzecz JOW, o listę osób, która mogłaby zostać trzonem jego listy do Sejmu. „Zrobiłem tę listę, ale nie wiedziałem, że to będzie „czarna lista”, on tych wszystkich ludzi wywalił!” Nie mam sposobu by potwierdzić prawdziwość tej relacji ponad wszelką wątpliwość, ale faktem jest, że Kukiz tych wszystkich ludzi wyrzucił. Zrezygnował z ogromnej grupy ludzi, z którymi już współpracował w wyborach samorządowych i na prezydenta. To było mnóstwo wartościowych osób, które latami bezinteresownie działały na rzecz zmiany ordynacji. Zamiast tego postanowił na szybko poskładać listy z ludzi z różnych organizacji, różnych partyjek, w tym takich, które miały w poważaniu jego sztandarowy postulat. Przed decydującym starciem wywalił sprawdzony, zwycięski zespół. Kukiz wyrzucał ludzi ze swojego projektu stopniowo, pojedynczo, lub całymi grupami. Nieraz okazywało się, że przyczyną mogło być jakieś pomówienie. Kukiz potrafił obrażać i wyzywać publicznie nawet wieloletnich przyjaciół, bo ktoś inny mu coś powiedział. Wiem, że część z tych osób później przepraszał, ale już nie publicznie, po cichu, starając się załagodzić konflikt, ale już tych ludzi nie odzyskiwał dla swojego projektu. Nawet nie wiadomo czy chciał. Na tym etapie jeszcze nie wszystkie informacje do mnie docierały, nie miałem pełnego obrazu. Nadal pomagałem w jego projekcie, prowadziłem spotkania na temat systemów wyborczych, zaoferowałem pomoc przy selekcji kandydatów. W każdym województwie utworzono lokalne „komisje”, które miały przeprowadzić rozmowy i weryfikacje kandydatów na kandydatów, a następnie zarekomendować te osoby Kukizowi. Nie będę wdawał się w szczegóły, ale zasada była taka: osoby z komisji nie mogą kandydować. Chodziło o to by osoby z różnych środowisk wspólnie rozmawiały z kandydatami, a następnie w głosowaniu decydowały o tym czy popierają umieszczenie kandydata na liście. Zabrakło przy tym spójnych kryteriów. W sumie tylko zasada zakazu kandydowania dla członków komisji była doprecyzowana i była jedynym elementem transparentności. Proponowałem najbliższemu otoczeniu Kukiza, żeby zrobić przejrzysty system oceny, który zminimalizuje subiektywizm i konflikty. Chyba nikomu na tym nie zależało, każdy darł w swoją stronę, by na „jedynkach” umieścić jak najwięcej ludzi ze swoich środowisk. No bo jak inaczej, skoro to zlepek bez wspólnych celów? Podobno w niejednej komisji doszło do wyzwisk, a nawet rękoczynów. U nas było jeszcze zabawniej. Okazało się, że część komisji zajmująca się Okręgiem 21, czyli północną częścią województwa, z Rzeszowem, nie działała w pełnym składzie. Z kandydatami rozmawiały 3, 2, a nawet tylko jedna osoba. I ta jednak osoba, Maciej Masłowski, relacjonował pozostałym, co ustalił. Zazwyczaj ustalenia były takie, że kandydat kompletnie się nie nadaje, więc w sumie wychodziło, że z Rzeszowa, Mielca, Stalowej Woli i w ogóle północy województwa, to nie ma za bardzo sensownych kandydatów. Wtedy jeden z członków komisji ,,spontanicznie” zaproponował by kandydatem na „jedynce” został … Maciej Masłowski. Tak, ten sam, co negatywnie zweryfikował większość kandydatów na kandydatów. Było to też oczywiste złamanie zasady, że członkowie komisji nie mogą kandydować. W kolejnych tygodniach było pełno zamieszania, kłótni, kolejnych spotkań, w tym spotkań kandydatów z Kukizem i jego najbliższymi doradcami. Lista kandydatów zmieniała się każdego dnia, raz ten był pierwszy, raz tamten. Na koniec jednak Paweł Kukiz postanowił o umieszczeniu na pierwszym miejscu … Macieja Masłowskiego, ponoć dalekiego krewnego, o którym mówiono „kuzyn Kukiza”. Zaiste nowa jakość… jak nie wiedzieliście, to tak się walczy z partyjniactwem, wodzostwem, nepotyzmem i łamaniem zasad. Przed zatwierdzeniem list na Podkarpaciu był jeszcze koncert i spotkanie z Kukizem. Tam padło pytanie czy to prawda, że jedynka w Rzeszowie to jego krewniak. Kukiz zdenerwował się, krzyczał, ale przyznał, że to „bardzo daleki krewny”, a ponadto PRZYSIĄGŁ przy wszystkich zgromadzonych (a nie było to dużo ludzi), że ta osoba nie będzie „jedynką”. Przysięgi nie dotrzymał. I tak w Polsce zostaje się posłem. To jest to co Paweł Kukiz krytykuje na publicznych wystąpieniach, wywiadach. To „wódz” wpisuje ludzi na listę, mamy system partyjniacki, wodzowski, nietransparentny, to partyjni wodzowie decydują kto będzie na „biorących” miejscach. I Kukiz też tak zadecydował. Nie tylko w naszym województwie. Ponieważ robił to chaotycznie, kierując się sympatiami i podszeptami, to było jasne, że jego klub będzie się rozpadał. Napisałem o tym jeszcze przed wyborami do Sejmu w 2015 roku. Dzieje się tak również z powodu kompletnej niestabilności emocjonalnej. Piątek „może go przejąć” właściwie w każdym dniu tygodnia, a przez to traci kolejnych współpracowników. W czasie tworzenia list „partia” Kukiza potraktowała tysiące ludzi nie fair. I to nie były pojedyncze osoby. Za wieloma z nich stały organizacje. To byli liderzy lokalnych stowarzyszeń, przedsiębiorcy, samorządowcy, działacze społeczni. To były tysiące ludzi, z których większość chciała pomóc Kukizowi, chcieli nowej Konstytucji, nowego systemu wyborczego, a za nimi stały kolejne dziesiątki tysięcy skupione w lokalnych organizacjach. „Miałeś chamie złoty róg”. Uprzedzałem go, że tak będzie, że sam pozbawia się przyszłych struktur i współpracowników, że kolejne osoby źle traktuje i będą go opuszczać. I co mu zostanie? Zwyzywać wszystkich od zdrajców i nieudaczników? Jak Führer w „Upadku”?
Obecne wybory w Europarlamentu to dla Kukiz’15 walka o przetrwanie. Jeżeli teraz nie przekroczą progu, to jest bardzo mała szansa, że pozbierają się do jesiennych wyborów. Wiele osób może nie chcieć ryzykować pieniędzy i wizerunku na udział w rozpadającym się projekcie, który jest pod kreską. Może kolejni posłowie Kukiza znajdą sobie nowych kolegów? Będzie jak w ostatniej zwrotce „Murów” Kaczmarskiego, z tą różnicą, że śpiewak będzie sam na własne życzenie.
Bardzo żałuję, liczyłem, że Kukiz wykorzystując swoja popularność może stać się nośnikiem idei śp. Profesora Jerzego Przystawy. Podobno przysięgał to profesorowi, gdy towarzyszył mu w ostatnich chwilach życia. Jeżeli to prawda, to prawdopodobnie tej przysięgi też nie dotrzyma.
„Rozpasany motłoch jest armią tak samo, jak stos cegieł domem” – Seneka
Zdjęcie: kukiz.army
Piotr Dymiński
Felieton jest przedstawieniem poglądów autora.