Park kulturowy to błąd. Rozmowa z Ryszardem Skotnicznym.

8 września 2020

Rozmawiamy, bo miesiąc temu opublikował pan list ostrzegający przed przyjęciem w Przemyślu Parku Kulturowego Starego Miasta. Wtedy żadna z przemyskich gazet listu nie opublikowała, jednak wątpliwości wokół parku pozostały. Mieszka pan pod Krosnem, dlaczego zabiera pan głos w sprawach Przemyśla?

R. Skotniczny – Jestem wiceprezesem Podkarpackiej Organizacji Turystycznej, jestem przedsiębiorcą turystycznym, byłem członkiem rady przy Ministrze Turystyki i Sportu, jestem założycielem Fundacji Hoteli Historycznych (Skotniczny prowadzi czterogwiazdkowy hotel Dwór Kombornia-przyp.red.) i jestem prezesem fundacji Slow Beskid, która działa na rzecz rozwoju Beskidu Niskiego i Pogórza. Obserwuję Krosno, w którym powołano park kulturowy i przestrzegam Przemyśl przed popełnieniem błędu.

Na czym ten błąd polega?

Na tym, że takie rzeczy powinny być robione wtedy, gdy turyści już są i zaczyna ich obecność przerastać możliwości miasta. Gdy centra miast zamieniają się w butiki, zaczyna przybywać kafejek, hosteli, gdy miasto zmienia się w tętniący 24 godziny na dobę produkt turystyczny. Tak dzieje się w wielu miejscach na świecie, gdzie ludzie z tych centrów miast się wyprowadzają.  Ale nie jest to możliwe w miejscach, które jak Przemyśl, turystycznie żyją przez parę tygodni w roku. Parki kulturowe można wprowadzać, gdy ma się turystę przez cały rok.

Ale czy powstanie parku nie spowoduje tego, że ten sezon będzie dłuższy?

Nie. Zanim park kulturowy da jakiś efekt, to miasto umrze. Dzisiaj główną bolączką całego Podkarpacia jest to, że sezon turystyczny trwa w Bieszczadach od maja do października. W Przemyślu jeszcze krócej. Żaden poważny operator turystyczny nie zainwestuje wielkich pieniędzy w promocję regionu, który żyje sezonowo. Spójrzmy na Alpy czy Zakopane. Tam sezon trwa prawie cały rok. Tak samo jest z Krakowem. W Krakowie różnica pomiędzy obłożeniem w sezonie wakacyjnym, a innymi miesiącami wynosi 90 do 70 % . Więc to jest inna bajka niż w Przemyślu. Park kulturowy doprowadzi do tego, że obecni mieszkańcy będą się wyprowadzać ze starówki do innych dzielnic, ale na razie najzwyczajniej ich na to nie stać. Jeśli mamy wyzuć ludzi z ich majątku – mieszkań, lokali, kamienic, firm – to najpierw musi być  ruch turystyczny przez cały rok, który im to wynagrodzi.

My mamy idealny przykład Krosna, gdzie mimo parku kulturowego, co drugi lokal jest pusty, a kamienice są niewyremontowane. Na przykład Sanok czy Sandomierz nie zamknęły się na zmotoryzowanych turystów, ale jednak turystycznie żyją. W Krośnie, od 15 lat, odkąd tu jestem, z roku na rok jest coraz gorzej. W praktyce całe Krosno nie żywi się, ani nie kupuje w centrum.To jest chore. Rynek stoi pusty, a sensowne knajpy są głównie  na obrzeżach miasta, gdzie nie zamyka się dostępu kierowcom.

Pani Marta Rymar, która wprowadzała park kulturowy w Krośnie, została sprowadzona do Przemyśla by powielić u nas rozwiązania krośnieńskie. Ona twierdzi, że pomysły z Krosna zadziałały i zadziałają w Przemyślu.  

Jest to nieprawda. Przykład krośnieński pokazuje, że eksperymentowanie z ograniczaniem ruchu przyniosło upadek lokalnych biznesów. Na całym świecie centra małych miast to miejsca handlu. Są sklepiki, jubilerzy, książki, ceramika, wyroby regionalne, kafejki, restauracje itp. Jeśli uważamy, że turysta chciałby z tej oferty skorzystać, to musi gdzieś pójść i te dobra nabyć. A my go wyganiamy wysokimi opłatami za parkowanie. Z małego, sennego miasteczka robimy martwe miasteczko. 

Jednak trzeba przyznać, i tutaj intuicje pomysłodawców parku są słuszne, że Przemyśl potrzebuje zmian organizacji parkowania w centrum i uporządkowania chaosu reklamowego na starówce. I lansuje się u nas pogląd, że jeśli zamkniemy miasto, to napłyną do nas masy turystów.

A gdzie ten turysta ma zaparkować?

Na parkingach, które zostaną w bliżej nieokreślonej przyszłości wybudowane. Na razie jednak nie ma na nie pieniędzy.

Jeżeli chcemy zamknąć miasto, żeby doprowadzić do upadku firmy, to zróbmy to od razu. To oczywiście sarkazm. Przemyśl ma znacznie większe szanse, żeby stać się turystyczną perłą Podkarpacia niż Krosno. Jest na styku kultur, jest większy, ma ciekawe położenie, ma więcej zabytków, ma zamek i dwie archidiecezje. Oczywiście, ja się z tym zgadzam, że docelowo, gdy już ci turyści w Przemyślu będą – ale nie przez miesiąc, a cały rok – to trzeba ograniczyć ruch, żeby samochody tych turystów nie rozjeżdżały, żeby mogły biegać dzieci i jeździć rowerzyści. Co do reklam, to wielkie miasto jakim jest Kraków z tym problemem walczy od 30 lat. Były dziesiątki inicjatyw by to szybko zmienić, ale tego się nie da zrobić pstryknięciem palców. To musi trwać. Nie możemy stać się państwem, w którym karze się każdego dlatego, że nie słuchał mądrego urzędnika.

Jeśli zatem nie park kulturowy, to co? 

Po pierwsze można obniżać podatki, opłaty lokalne, stymulować przedsiębiorców i budować infrastrukturę taką jak parkingi, komunikację miejską, ekologiczne środki transportu. Drugą rzeczą jaką można robić jest promocja. Ale przede wszystkim trzeba mieć plan, czym miasto ma być. Trzeba wziąć ekspertów, na przykład od szwajcarskich małych miast, żeby powiedzieli, jak to zrobić. Ale musi być coś, co miasto musi wyróżnić. Musimy zdecydować, czy Przemyśl ma być miastem jedzenia, picia, kultury. Przemyśl musi znaleźć swoją niszę. Może na przykład Przemyśl chce być największym centrum handlu antykami w Polsce? Same zabytki architektury się nie sprzedają.

My jednak mamy wrażenie, że turystów w Przemyślu przybywa, ale nie potrafimy tego wzrostu zmierzyć. Tak naprawdę, nie wiemy ilu mamy tych turystów.

To trzeba wydać pieniądze i to zmierzyć.

Jak to się robi?

Zatrudnia się firmę, która bierze za to ciężkie pieniądze i to robi. Dopóki miasto nie wie ilu ma turystów, to nie ma sensu wydawanie nawet złotówki na promocję miasta. Tego się nie robi poprzez ankiety w hotelach, które wręczają recepcjonistki, ale poprzez profesjonalne badania. Jeżeli tak naprawdę nie wiemy, czy klient restauracji je w niej obiad dlatego, bo jedzie z Ukrainy do Niemiec, czy przyjechał do Przemyśla po drodze w Bieszczady, czy też przyjechał docelowo do Przemyśla by obejrzeć miasto, to my nic nie wiemy. 

 

W Przemyślu prowadzi się konsultacje z przedsiębiorcami ws. parku, ale jest takie wrażenie, że grzecznie się ich wysłuchuje – a są to w większości przeciwnicy parku – a potem ich głos się pomija.

Oczywiście, że robi się to po to, by odbyć konsultacje, a potem i tak zrobić swoje. Urzędnik przecież wie lepiej (śmiech). Tak na serio, to przedsiębiorcy powinni mieć w tej sprawie decydujący głos, bo urzędnik jest tylko ich usługodawcą. Jeśli miasto nie zamierza wspierać przedsiębiorców, a tylko narzuca im koszty związane z wymianą witryn, szyldów itd., to z tego wynika proste pytanie: kto będzie miastu płacił podatki? Bo z tego co ja wiem, w Przemyślu nie powstanie w najbliższym czasie żadna wielka huta, nie pojawi się biurowiec wielkiej korporacji i nie przenosi się tam żaden centralny urząd państwowy. Trzeba więc twardo pytać: kto będzie płacił miastu podatki, jeśli lokalni przedsiębiorcy zostaną bankrutami?   

 

 

 

Rozmawiał Błażej Wilk