Starosta Przemyski Jerzy Michał Wołodyjowski. Czy wiedzieliście?

24 kwietnia 2014

Nie każdy, kto czytał trylogię Henryka Sienkiewicza zdaje sobie sprawę, że autor w swoich powieściach, przy tworzeniu sylwetek bohaterów, przystosowywał życiorysy postaci istniejących historycznie. Nie każdy, wie także, że postać głównego bohatera trylogii, pułkownika Michała Wołodyjowskiego, oparta była na istniejącym w rzeczywistości, a związanym z Przemyślem Jerzym Wołodyjowskim. Pierwowzór Pana Michała, co prawda nie miał tak licznych zasług historycznych, jednakże prawdą jest, że był to niezrównany zagończyk oraz to , że oddał swoje życie w trakcie dowodzenia obroną Kamieńca Podolskiego.

Jerzy Wołodyjowski, herbu Korczak, urodził się w 1620 roku w Makowie. Rodzina Wołodyjowskich, wywodziła się z prawdopodobnie prawosławnej szlachty, która w połowie XVI w przeszła na katolicyzm. Edukację pobierał u swojego stryja, gwardiana w klasztorze Franciszkanów. Młody Jerzy wybrał, jednak karierę wojskową. Wiele lat pałał się zwalczaniem pomniejszych watah tureckich oraz tatarskich; jakie grasowały po Kresach Rzeczypospolitej, zapewne brał także udział w większych wyprawach hetmana Jana Sobieskiego. Dowodząc swoimi prywatnymi oddziałami (Henryk Sienkiewicz, ten fakt w Trylogii wykorzystał, jednakże dowódcą takiego wojska uczynił Kmicica) dosłużył się na tyle znaczącej sławy, że w 1668 roku został mu nadany urząd stolnika przemyskiego. Niestety, niewiele wiadomo, w jaki sposób Wołodyjowski sprawował tę funkcję, mało też wiemy o jego ewentualnych pobytach w Przemyślu. Urząd ten jednak, nawet jeśli był tylko honorowym, nadał panu Jerzemu wielkiego prestiżu. Miało to duży wpływ na dalsze losy naszego bohatera. Stolnik Przemyski to jedyna oficjalna funkcja jaką Wołodyjowski sprawował.

Mimo, że spędził większość swojego życia „w polu”, nigdy nie był oficerem wojsk koronnych ani zaciężnych. Pułkownikostwo Wołodyjowskiego zostało przez Sienkiewicza zupełnie zmyślone. Autor Trylogii pobujał także, co do życia prywatnego małego rycerza. Jak pamiętamy z książki, pan Michał po wcześniejszym afekcie miłosnym skierowanym do panny Krystyny Drohojowskiej, żeni się ostatecznie z „hajduczkiem” Barbarą Jeziorkowską. Otóż faktycznie Wołodyjowski ożenił się z Jeziorkowską, tyle że z…Krystyną. Żona jego, dobrze już po czterdziestce, była majętną potrójną wdową (Sienkiewicz chcąc pogodzić ten fakt z losami książkowej Basi, a może puszczając oko do czytelnika, wspomina, w „Panu Wołodyjowskim”, że Basię nazywano “wdową po trzech mężach”, ponieważ trzech kawalerów jednocześnie szło do niej w konkury i trzech zginęło w tym samym czasie). Zarówno małżeństwo, jak i intratna profesja przyczyniły się do znacznej poprawy sytuacji materialnej Wołodyjowskiego. W chwili śmierci był to człowiek bardzo zamożny. Oprócz siedmiu wsi, dwóch zamków, jednego miasteczka, posiadał ok 15 tyś akrów ziemi.

Trzy lata po nadaniu Wołodyjowskiemu urzędu stolnika przemyskiego, hetman Sobieski, powołał go na komendanta strażnicy w Chreptowie. Ten życia naszego bohatera jest przez Sienkiewicza dość wiernie opisany. W 1672 r wybuchła wielka wojna polsko – turecka . Pierwszą wielką fortecą na drodze sułtana Mehmeda IV był zamek w Kamieńcu Podolskim. Legenda głosi, że kiedy niemal pięćdziesiąt lat wcześniej sułtan turecki Osman II stanął pod Kamieńcem, popatrzył na twier-dzę i zapytał „Kto ją zbudował?”, a gdy w odpowiedzi usłyszał „Sam Bóg cudowną miejsca naturą”, po namyśle odrzekł „To niech ją sam Bóg zdobywa”. I od oblężenia odstąpił. Niestety, teraz zamek kamieniecki, który w międzyczasie mocno podupadł, nie stanowił już dla wyposażonej w dużo bardziej nowoczesne działa armii tureckiej, takiego problemu. Do tego niemal nieustannie zrywająca wszelkie sejmiki szlachta, nie potrafiła ani wybrać odpowiedniej komendy dla twierdzy ani należycie ją na czas oblężenia opatrzyć. W tej sytuacji hetman Sobieski, powierzył faktyczną komendanturę twierdzy Jerzemu Wołodyjowskiemu (formalnym dowódcą był Mikołaj Potocki), który wprowadził do zamku dość znaczną prywatną chorągiew węgierską. Wołodyjowski bronił się dzielnie, choć na obronie zamków nie znał się w ogóle. Nie czuł się też zapewne komfortowo w tej roli. Był to żołnierz polowy, do obrony twierdz potrzebny zaś był żołnierz o zdolnościach inżynierskich.

Obrona zamku trwała osiem dni. W ciągu tego czasu przeprowadził kilka wycieczek na teren wroga, osobiście też z kilkoma żołnierzami bronił wyłomu dokonanym przez tureckich saperów w dolnym zamku. Sienkiewicz także ten fakt opisuje dość wiernie, z ty wyjątkiem, że obrońcy nie walczyli, jednak szablami, lecz celnie strzelając z muszkietów. W sytuacji, kiedy było wiadomo, że i górny zamek jest nie do obrony, a w razie zdobycia twierdzy i miasta obrońców oraz mieszkańców czekałaby rzeź, stolnik przemyski opowiedział się za poddaniem obrony. Wołodyjowski nie był więc na tyle szalony, aby bez sensu ginąć na gruzach zamku, a tym bardziej, aby popełniać samobójstwo. Warunki poddania były bardzo honorowe. Wojsko wraz z dobytkiem i rodzinami miało prawo opuścić twierdzę, a mieszkańców nie spotkało nic złego, pozostawiono im nawet wolność wyznania. W chwili, kiedy polscy emisariusze wracali z warunkami, a Wołodyjowski przygotowywał wymarsz wojsk polskich, jedną z wież wstrząsnęła potężna eksplozja. Pan Jerzy widząc wybuch i chcąc uskoczyć, poderwał konia lecz w chwilę potem trafił go głowę kartacz, który samoistnie na wskutek eksplozji wypalił z działa, zabijając stolnika na miejscu. Wraz z Wołodyjowskim zginęło 500 żołnierzy. Nie do końca jest pewne co spowodowało wybuch. Oficjalna wersja mówił, że to pijani żołnierze zaprószyli ogień w zbrojowni. Wyjaśnienie takie miało zapewnić sułtana, że nie złamano warunków poddania się. Przypuszcza się jednak że to kurlandzki oficer o nazwisku Heyking, nie mogąc pogodzić się z tak szybką kapitulacją wysadził zamek w powietrze. Tak właśnie zrodziła się powieściowa postać Ketlinga.

Żony pana Jerzego, wzorem sienkiewiczowskiej Basi, w Kamieńcu w tym czasie nie było. Na czas obrony wyjechała na Litwę. Po śmierci Wołodyjowskiego wyszła po raz kolejny za mąż, tym razem męża już nie przeżywając. Ciało Wołodyjowskiego za zgodą Turków spoczęło w kościele franciszkanów w Kamieńcu. Msze za jego dusze były w Kamieńcu odprawiane jeszcze w XIX w. Utrata Kamieńca nie poszła całkiem na marne. Fakt ten na jakiś przynajmniej czas, wstrząsnął pogrążoną w swarach i prywacie polską szlachtą. Ta przyznała Sobieskiemu odpowiednie środki, pozwalając wojnę polsko turecką zwyciężyć.

Piotr Gdula