Kłopoty z e-edukacją
Trwają próbne egzaminy uczniów ósmych klas. Ich termin przypadł na tydzień po rozpoczęciu obowiązkowej zdalnej edukacji. Nasiliło to dyskusję o tym, jak sprawdza się system nauczania internetowego.
Już pierwszy dzień zdalnych egzaminów przyniósł spore komplikacje, gdyż przeciążenia nie wytrzymały serwery i nie wszyscy uczniowie mogli pobrać formularze egzaminacyjne. Na szczęście nie wszyscy musieli poddać się egzaminowi w tym samym czasie, więc po usunięciu awarii można było przystąpić do wypełniania zadań. Egzaminy próbne nie są obowiązkowe, toteż nie wszystkie szkoły do nich przystąpiły. Niektóre placówki w kraju przeprowadziły próbne testy na własną rękę, jeszcze pod koniec ubiegłego roku. Pierwszy dzień egzaminów poświęcony był językowi polskiemu, drugi matematyce, w ostatnim odbędą się sprawdziany wiadomości z języków obcych, do których materiały (arkusze, nagrania) są to duże pliki, co też budzi obawy o sprawny przebieg testów.
O wdrażaniu systemu zdalnego nauczania opowiedziała mi nauczycielka z jednej z przemyskich szkół podstawowych.
Teraz, po tygodniu takiej formy nauczania, zaczyna to w miarę sprawnie funkcjonować, ale pierwszy tydzień, to był Armagedon – stwierdziła. – Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie, by przygotować lekcje internetowe. To nie wyglądało tak, jak w telewizji: znakomity sprzęt, kamerka, drukarka… Było wiele problemów technicznych: sprzęt „mulił”, zawieszały się dzienniki elektroniczne, były kłopoty z logowaniem… Nie mieliśmy doświadczenia – wszystko było nowe. Pierwszym krokiem, jaki zarządziła dyrekcja mojej szkoły, było polecenie wychowawcom klas, by dotarli do wszystkich rodziców i upewnili się, czy dzieci mają dostęp do komputerów. Okazało się, że nie jest najgorzej. Tam gdzie wystąpił problem, szkoła zadeklarowała użyczenie sprzętu. W mojej klasie jeden z ojców zgłosił kłopoty z zasięgiem i prędkością internetu, ale w końcu, angażując specjalistów, uporał się z tym. Ja natomiast dostrzegam inne słabe strony tej formy nauczania. Chodzi o to, że jedne dzieci są znakomicie zaopiekowane przez rodziców, na których mogą liczyć w każdej sytuacji, również na pomoc w nauce. Ale inne – nie. I one będą pozostawione same sobie, jeśli nie podołają zadaniom. Albo w ogóle odpuszczą, bo nikt ich nie dopilnuje. Nie mam też gwarancji, czy dziecko samo wykonało zadania, czy zrobiła to mama lub babcia… Z kolei niektórzy rodzice sami nie potrafią poradzić sobie z tymi zadaniami – merytorycznie i technologicznie. Nie mam pojęcia, jak w przyszłości będzie wyglądało sprawdzanie wiedzy nabytej w systemie zdalnym i czy w ogóle nie okaże się, że wszystko to była jedna wielka fikcja i kawał dobrej nikomu niepotrzebnej roboty… Czas pokaże. Na razie robimy, co możemy. Świetnie współpracujemy między kadrą nauczycielską, wymieniamy się doświadczeniami, podpowiadamy sobie rozwiązania. Dzieciom udostępniamy prywatne kontakty, żeby mogły zgłaszać problemy albo przesyłać zadania, jeśli zawodzą oficjalne platformy… Każdy z nas znalazł platformy edukacyjne, które się sprawdzają. Bo początkowo były to głównie dzienniki elektroniczne, zawodne przy takich przeciążeniach, bo przeznaczone raczej do innych celów. Jako wychowawcy, reagujemy również na sygnały od rodziców o przeciążeniu uczniów pracą i staramy się rozmawiać z nauczycielami różnych przedmiotów, by nie przesadzali z zasypywaniem dzieci zadaniami. Muszę podkreślić, że większość rodziców znakomicie współpracuje i wspólnie szukamy najlepszych rozwiązań. Jakoś to wszystko zaczyna działać… Ale pewnie nie wszędzie. Mam koleżankę, która sama pracuje zdalnie i ma czwórkę dzieci w wieku szkolnym – a w domu jeden komputer, do którego wszyscy rzucają się na wyścigi…
Wydaje się, że stosunkowo najlepiej ze zdalną nauką radzą sobie licealiści – bo pytani o to zaprzyjaźnieni uczniowie i ich rodzice, raczej nie narzekali. W kraju są już przypadki, że licealiści stworzyli platformy korepetycyjne dla młodszych kolegów i prowadzą internetową pomoc w ramach wolontariatu.
O tym, jak otworzyły się jej oczy na internetową rzeczywistość, opowiedziała dyrektorka jednej z przemyskich placówek kształcenia dla dorosłych.
Żyłam w przekonaniu, że posiadanie poczty elektronicznej jest dziś oczywistością – stwierdziła. – Tymczasem, gdy przyszło do wdrożenia zdalnej nauki, okazało się, że niektórzy korzystają z czyjejś poczty albo niekiedy nawet potrzebują pomocy dzieci, gdyż nie radzą sobie w dostatecznym stopniu z mediami elektronicznymi… Część osób nie ma komputera w ogóle albo mają sprzęt, który nie spełnia parametrów wymaganych do przesyłania materiałów.
Nauczanie elektroniczne ma jeszcze wiele mankamentów. Wskazuje się na braki sprzętowe, niewystarczającą jakość łączy internetowych i sprzętu komputerowego, niedostatki kompetencji cyfrowych i brak znajomości prawa autorskiego wśród nauczycieli udostępniających materiały i wiele jeszcze innych problemów. Na przykład jak pogodzić oczekiwania tych, którzy chcą więcej zadań, by pożytecznie wypełnić czas kwarantanny, z tymi, którzy nie radzą sobie ani z e-nauką, ani ze stresem wynikającym z izolacji i niepewności jutra – i nie chcą już dodatkowych obciążeń, którym nie mogą sprostać.
Kłopotom sprzętowym próbuje zaradzić Ministerstwo Cyfryzacji, które przeznaczyło 186 mln zł na zakup sprzętu dla uczniów i nauczycieli. Natomiast coraz częściej pojawiają się głosy o konieczności przełożenia terminów egzaminów ósmoklasistów i matur, ale na razie dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, powołując się na obecnie obowiązujące przepisy, twierdzi, że w tej chwili takie rozwiązanie jest niemożliwe. Jeśli będzie można podjąć ten temat, to nie wcześniej niż za tydzień lub dwa.
sa
Zdjęcie wyróżniające – canva.com