Jak rajd na przemyskim Zniesieniu fotografowałem

7 marca 2014

Dziś w Przemyślu miało miejsce wydarzenie tyle widowiskowe co rzadkie. Na przemyskim Zniesieniu odcinku specjalnym Rajdu Arłamów, ścigali się kierowcy z całej Polski, w tym nasza przemyska gwiazda Grzegorz Musz swoją Hondą Civic.

Postanowiłem więc Was drodzy czytelnicy uraczyć na naszym portalu choć kilkoma zdjęciami z tego wydarzenia. Rajd rozpoczął się o godzinie 17.30, jednak zajęcie miejsc w strefach kibica było możliwe do 17.

Pomyślałem: z redakcji w sumie nie tak daleko, zwłaszcza samochodem; dotrę spokojnie na czas. Jednak jak zwykle w takich sytuacjach, tu ktoś zaglądnie i czegoś jeszcze chce, tam trzeba odpisać na niespodziewany a pilny mail. Kiedy zrobiło się 20 minut do zamknięcia terenu rajdu, wpadłem w lekką panikę. – Schować aparat do torby, sprawdź czy jest karta, nie zapomnij o drugim obiektywie… lampa, jeszcze lampa błyskowa na wszelki wypadek. Uff, wydaje się że jest wszystko.

Po chwili jestem w samochodzie i jadę przez starówkę i w górę Katedralnej ku jakiemuś w miarę bliskiemu postojowi. Było już późno, więc i zaparkować się udało gdzieś w połowie Tatarskiej.

Kawałek marszu przede mną. Tylko 15 minut zamknięcia wszystkich wejść. Jestem na górze, ochroniarz kieruje przez jakieś taśmy, po trawie w kierunku przekaźnika. Ze sporym tłumkiem przechodzimy ulicę i zaczynamy się się zastanawiać w którą stronę iść. Nie ma żadnych oznaczeń. Jedni idą więc w lewo ku krzyżowi, inni w prawo za zbudowania przekaźnika. Wybieram tę trasę.

Idziemy po grząskiej trawie krawędzią stromego wąwozu. Dalej przejścia nie ma, trzeba w dół. Z aparatem, w płaszczu i z moją kondycją? Trudno, zabiję się. Czego nie robi się dla dobrego zdjęcia. Zsuwam się w dół, jakimś cudem nie złamałem karku, teraz jeszcze podciągnąć się trzymając jakiejś gałęzi i jestem na górze po drugiej stronie.

Brodząc w błocie po kostki docieram do skorupy niedokończonego pawilonu, który miał być chlubą, a stał się drzazgą w oku naszego prezydenta. Za mną idzie kilku innych reporterów, niektórzy taszczą wielkie białe teleobiektywy. Zastanawiamy się co robić, ktoś woła, że z pawilonu jest niezły widok. Wchodzimy do środka, tutaj już czeka ktoś z obsługi krzycząc że nie wolno, że niebezpiecznie, że się zaraz może zawalić.

Kiedy inni reporterzy wdają się w dyskusję, pierwszy wychodzę i szukam innego dogodnego miejsca. Jest, piękne miejsce, między tarasem pawilonu a jakimiś krzaczorami. Wspaniały widok na łuk drogi, żaden samochód mi nie umknie. Jestem trochę od niej wyżej to zdjęcia będą przestrzenne. Nerwowo rozglądam się dookoła,. Czy ktoś mnie stąd nie wyrzuci? W zasadzie nie wiadomo gdzie można a gdzie nie można stać. Ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Uspokajam się i powoli wyciągam z lekką flegmą wyciągam aparat. Wszak mam jeszcze sporo czasu. Wymieniam obiektyw na ten o dłuższej ogniskowej. Przymierzam się, sprawdzam kadr w szerszym planie i na większym zbliżeniu. Trzeba sprawdzić też światło, celuję, wyzwalam migawkę i widzę napis: włóż kartę!.

Jest godzina 16:56, za cztery minuty odetną mi możliwość powrotu.

Piotr Gdula