Koncert Another Pink Floyd w Przemyślu. Recenzja

8 marca 2014

Każdy chyba zna zespół Pink Floyd. Pomimo że muzyka to nie prosta, będąca ścisłym rdzeniem progrockowego grania, wiele utworów było granych w popularnych stacjach radiowych lub w MTV. Dlatego nawet przeciętnemu zjadaczowi RMF-u , marka Pink Floyd jest dość znana.

Zespół powstał pod koniec lat 60-tych poprzedniego wieku i mimo , że niedługo stuknie mu już pół wieku, jest wciąż popularny wśród następnych pokoleń. Muzyka się nie zestarzała, sam zespół niestety tak. Ciężko wymagać od 70-letnich już panów dawnej aktywności koncertowej, która zresztą już 30 lat temu była niewielka.
Jak, więc współczesnym fanom dać, choćby cień emocji, jakie wywoływał Pink Floyd? Stworzyć kopię, grającą tak abyśmy mieli wrażenie, że tam na scenie stoją prawdziwi: Gilmour, Waters, Wright i Mason. Pierwszym i przez długie lata jedynym takim projektem był Australian Pink Floyd. Niesamowity sukces zespołu spowodował, że pudełko z licencjami na kolejne tribute bandy się przewróciło i rozsypało. Dziś takich kapel jest sporo.

Polskim, pierwszym zespołem, grającym muzykę Watersa i Gilmoura jest „Another Pink Floyd”. Drugiego marca wystąpił na sali Zamku Kazimierzowskiego. Jak zagrali krakowianie? Czy chciałoby się powiedzieć „jaki kraj, taki Pink Floyd”?  Zespół gra z odpowiednim warsztatem i przygotowaniem, zwłaszcza w sferze instrumentalnej. Trochę gorzej z wokalem. Tutaj miałbym zastrzeżenia do śpiewu Normana Powera, jednakże wykonanie, choćby Shine On You Crazy Diamond, do tego wspomagane chórkami, było naprawdę znakomite. Fani muzyki Pink Floyd zostali przyzwyczajeni do niesamowitego rozmachu inscenizacyjnego w trakcie koncertów. Dotyczy to także australijskiej kopii. Tu z oczywistych powodów było dużo bardziej skromnie, choć muzycy robili co mogli aby przywołać, choćby cień tamtego rozmachu. Czasem nawet niepotrzebnie.

Jednakże podsumowując występ, oceniam go bardzo pozytywnie. Idąc na taki koncert nie możemy się nastawiać na te same lub, choćby zbliżone emocje, jakie wywoływał niegdyś Pink Floyd. Pomimo to, przy następnej możliwości zobaczenia tribute bandu z Krakowa, 100 razy bardziej zachęcam do pójścia na ich występ niż rodzimych Natasz Urbańskich, które na szczęście do Przemyśla i tak nie docierają.

Przy końcu pisania pojawiła mi się taka dygresja, czy muzyka Pink Floyd to nie jest taka współczesna opera? Kiedy muzyków już zabraknie, nawet za 100 lat będzie gdzieś grał jakiś Pink Floyd, starając się upodobnić jak najbardziej do oryginału.

Piotr Gdula