Pzemyska afera z gwizdem w tle
Przemyśl od kilku dni żyje własną i swoistą aferą „Whistlegate”. Zamieszani są w nią poseł Solidarnej Polski Mieczysław Golba oraz przewodniczący przemyskiej rady miejskiej Jan Bartmiński. Cała draka miała miejsce na wzgórzu zamkowym, gdzie trzeciego maja obchodzone były uroczystości kolejnej rocznicy uchwalenia naszej pierwszej konstytucji. Po skończonym przemówieniu posła Golby, który z zapałem, to przestrzegał zebranych przed jakimkolwiek pomaganiem nowym władzom Ukrainy, to straszył przed banderowcami, szerząc wizje palonych wsi oraz ujawniając ukraińską piątą kolumnę w Sejmie, radny Bartmiński skwitował całą wypowiedź krótkim, acz soczystym gwizdem.
Afera nie wybuchła nagle, ona powoli rozkwitła. Gorące dyskusje na forach internetowych, podchwycili dziennikarze, na końcu politycy. Wczoraj pisały już o tym gazety oraz lokalne portale, a stowarzyszenie o politycznych zapędach „Dolina Sanu oraz sam poseł Golba wzywali Jana Bartmińskiego do ustąpienia z funkcji przewodniczącego Rady Miejskiej. Można, by, podgwizdując pod nosem, powiedzieć, że jakie miasto taka afera. Jednak sprawa dotyczy kwestii dużo poważniejszych. Nie tak dawno temu rzecznik ukraińskiego Prawego Sektora Andrij Tarasenko marzył sobie publicznie o włączeniu Przemyśla i Hrubieszowa do Ukrainy. Duża, wtedy, część naszych rodaków, zwłaszcza tych z terenów „zagrożonych”, uznała, że słowa te są wyrazem postawy wszystkich Ukraińców. Po tej wypowiedzi nic już nie było takie, jak wcześniej. Momentalnie powróciły zabliźnione pretensje i antagonizmy. Cała sprawa była dodatkowo podsycana przez media i polityków prawicowych, od zawsze widzących w przeciętnym Ukraińcu krwawego banderowca (wyjątkowy umiar i wstrzemięźliwość w tej sprawie zachowują działacze Prawa i Sprawiedliwości).
Nie wiem, ile procent Ukraińców chciałoby podbicia Przemyśla, tak samo nie wiem, ile Niemców pragnęłoby odzyskać Wrocław i Szczecin, a Czechów Śląsk Cieszyński. Jednak chciałbym przypomnieć, że straszenie nas państwem, które w tym właśnie momencie doświadcza rozbioru niemal połowy swojej powierzchni, którego szczątkowa armia nie potrafi poradzić sobie z paramilitarnymi ugrupowaniami, jest dość cyniczne, ale także nieco zabawne.
Zagrożeniem dla Przemyśla nie jest inwazja Ukraińców, tylko ich nieobecność w mieście. Od, kiedy na Ukrainie rozpoczęła się rewolucja, pełznąca w kierunku wojny domowej, kolejni ukraińscy konsumenci, handlowcy, klienci zaczęli mocno ograniczać przyjazdy do Przemyśla, niektórzy wręcz z przyjazdów zrezygnowali zupełnie. Z powodu gigantycznego krachu Hrywny, Polska stała się dla nich, po prostu za droga. Cierpią na tym lokalne firmy, którym nagle zniknął spory lub nawet przeważający kawałek przychodu. Kiedy za parę miesięcy, o ile sytuacja na Ukrainie się nie unormuje, firmy te zaczną się likwidować lub restrukturyzować, zwalniając przy tym rzeszę swoich pracowników, może inaczej popatrzymy na obecność ukraińską w Przemyślu. A powinna być ona oparta na dobrosąsiedztwie i wzajemnym zaufaniu. To jedyna szansa dla naszego miasta i regionu.
I nie patrzmy z lękiem na Ukraińca, który z zachwytem rozgląda się po Przemyślu. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto, choć raz nie śnił o Lwowie, powracającym do polskiej macierzy. A przecież wiadomo, że rzecz jest to nierealna.
Piotr Gdula