Polska musi postawić na OZE
Rozmowa z posłem PSL Mieczysławem Kasprzakiem, byłym wiceministrem gospodarki, który zajmował się przygotowaniem ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii
Panie pośle, czy Polsce potrzebna jest energetyka odnawialna?
– Stare, konwencjonalne źródła energii to zasoby ograniczone i dojdziemy do momentu gdy wydobędziemy z ziemi wszystkie pokłady ropy czy gazu. Natomiast Odnawialne Źródła Energii (OZE), jak wskakuje sama nazwa, są to takie źródła, które mogą być odnawiane i nigdy się nie wyczerpią. Po drugie dzisiaj OZE są rozwiązaniem pro-ekologicznym, nie bez powodu mówi się o zielonej energii. Już dziś biorą to pod uwagę europejscy politycy. W Niemczech, gdzie ponad 20 proc energii elektrycznej pochodzi z OZE, a kraj ten w 2050 r ,może osiągnąć poziom 80 proc. Polska ma wytwarzać do 2020 r. 15 proc. energii elektrycznej z OZE. To musimy zrobić, bo obligują nas do tego umowy unijne.
Uda się?
– Dziś jest to ok. 7 proc. Problemem jest tzw. współspalanie (to 50 proc. obecnie wytwarzanej w Polsce energii z OZE), które nie ma nic wspólnego z ochroną środowiska. Dla mnie jest to jedynie sposób na wyciągnięcie dodatkowych pieniędzy z budżetu państwa przez wielkie elektrownie. Mówię to z pełną świadomością, my jako budżet państwa w ciągu roku dopłacamy z tego tytułu elektrowniom 2 mld zł. Stąd nie dziwi twarda walka lobby energetycznego, by te rozwiązania utrzymać jak najdłużej. Tymczasem, gdybyśmy już wsparli tymi pieniędzmi mniejszych producentów OZE, to bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu.
Problemem może być także brak dużej ustawy o OZE. W tym względzie możemy jedynie mówić o tzw. małym trójpaku energetycznym, który jednak daje spore ułatwienia prosumentom, czyli osobom wytwarzającym energię elektryczną na własne potrzeby do 40 kW (obowiązuje od 1 stycznia 2014 r.).
– Ta ustawa jest potrzebna Polsce. Uważam, że bardzo źle się stało, że prawie gotowy projekt opracowany w Ministerstwie Gospodarki pod moją opieką nie trafił pod obrady Sejmu. Nie zapominajmy jednak, że od tego roku obowiązują liczne ułatwienia dla prosumentów i mikroinstalacji OZE. Nie muszą oni rejestrować działalności gospodarczej. Nie muszą też ubiegać się o żadną koncesję. Ruszają też programy wsparcia dla mikroinstalacji. Już teraz w życie wchodzi program Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, w którym prosumenci mogą korzystać z kredytu i dotacji do 40 proc. w przypadku produkcji energii elektrycznej, bądź produkcji energii elektrycznej wraz z ciepłem. W przypadku samego ciepła dotacja będzie wynosiła 20 proc. Oprócz tego pojawiają się dodatkowe formy wsparcia ze środków unijnych.
Co może dać Polsce rozwój energetyki prosumenckiej?
– Polskie sieci energetyczne mają średnio 40 lat i nie wszędzie zapewniają odpowiednią moc np. dla dużych zakładów. Na Podkarpaciu mieliśmy takie sytuacje, że w niektórych regionach pojawiał się inwestor, który chciał zrealizować bardzo poważne przedsięwzięcia. Ale okazywało się, że problemem są sieci przesyłowe, które nie zapewniały dostatecznej mocy, której potrzebował. Nieodzowne tutaj są zatem spore inwestycje w sieci energetyczne, ale także zwiększenie produkcji energii elektrycznej co generuje poważne obciążenie dla budżetu państwa. Dlatego ważne jest, by część obywateli zamiast pobierać energię z systemu, zadbała o wytworzenie potrzebnej im energii we własnym gospodarstwie. To oni są właśnie prosumentami, którzy stanowić będą znaczne odciążenie dla państwa. Bo zamiast budować jedną, czy drugą wielką elektrownię, podobną energię mogą wytworzyć tysiące mikroinstalacji. Państwo nie musi inwestować, zrobią to obywatele. Warto też pamiętać o stratach w trakcie samego przesyłu. Jeśli energię wytworzymy na miejscu, takich strat nie musimy się obawiać.
Przeciwnicy OZE mówią, że ten sposób wytwarzania energii jest droższy niż rozwiązania konwencjonalne. Inaczej mówiąc, jeśli Polska będzie wspierała OZE, to zapłacą obywatele w postaci wyższych rachunków za prąd.
– Dziś rachunki jakie otrzymujemy z zakładów elektrycznych składają się z dwóch części. Jeden to opłata za zużytą energii elektryczną, drugi to opłata za przesył. Jeśli prosument wytworzy potrzebną mu energię we własnym gospodarstwie, to przecież ani za prąd ani za przesył nie będzie płacił. Mało tego, prosument nadmiar energii może sprzedawać do zakładu. Niestety dzisiaj za te nadwyżki można otrzymać 80 proc ceny rynkowej, ale wydaje się, że te ceny pójdą w górę. Ceny w przyszłości zapewne będą rosły. Przyczyny tego będą jednak różne (np. duże potrzeby inwestycyjne branży energetycznej). Nie winiłbym za to OZE. Co do samego charakteru OZE, to rzeczywiście są one dzisiaj drogie, ale postęp technologiczny jest olbrzymi. W przypadku ogniw fotowoltaicznych jedna generacja od drugiej różni się cenowo o 30 proc. W tym samym czasie, gdy ich cena spadła o 30 proc., ich efektywność wzrosła o 80 proc. Spodziewam się zatem, że cena wytwarzania energii odnawialnej będzie systematycznie spadała.
Seweryn Pieniążek