Pogłoski o śmierci Niedźwiadka były mocno przesadzone.
Po kilkumiesięcznej przerwie związanej z remontem przemyskiego klubu Niedźwiadek, lokal uruchomił latem działalność. W ostatni weekend nawiązał do swoich tradycji, organizując już po raz drugi bluesowo-jazzowe jam session. Było radośnie i tłoczno, choć jeszcze kilka miesięcy temu niewiele osób w mieście miało nadzieję, że z dawnego Niedźwiadka coś zostanie.
Nowym gospodarzem miejsca jest Robert Wróbel. Ponieważ do tej pory był raczej kojarzony z szefowaniem kibicowskiemu stowarzyszeniu, były obawy, że lokal będzie schlebiał popularnym gustom. Tymczasem celowo nie zamontowano tu telewizorów. Nie ma też drażniącej, tandetnej muzyki. Wystrój na razie jest prosty, by nie powiedzieć surowy, ale właściciele wsłuchują się w uwagi klientów. W pierwszej kolejności mają pojawić się ciężkie kotary, które poprawią akustykę miejsca.
Mimo perturbacji z otwarciem lokalu, zasługujących na to by poświęcić im trochę osobnego miejsca w prasie, i epidemii koronawirusa, właściciele nie wyglądają na zniechęconych. – Chcę by to miejsce żyło- mówi Robert Wróbel. Snuje plany koncertów i spotkań. Na pewno przed nim długa i niełatwa droga. Tym bardziej, że miasto z niejasnych powodów zrezygnowało z mecenatu nad muzyką klubową. A z muzyki Niedźwiadek wszak kiedyś słynął.
W tym miejscu potrzebna jest mała dygresja. Dobre kilka lat temu, Rafał Rydel, właściciel Fortu XXIII i Papryczek, mieszczących się przy Piłsudskiego, podjął się misji łączenia gastronomii z koncertami na żywo. O ile Fort jest pubem, który serwuje ciężką i głośną muzykę, to Papryczki postawiły na muzykę jazzową. I choć grywali tam między innymi Jorgos Skolias i Maciej Obara, to prywatna scena klubowa, co pokazało życie, bez mecenatu na dłuższą metę sobie nie radzi.
Ściągnięcie klasowego artysty to wydatek kilku lub nawet kilkunastu tysięcy złotych. Entuzjazm gospodarza klubu i dochody ze sprzedaży biletów i napojów nie wystarczają, zwłaszcza w małym mieście, na pokrycie gaż muzyków. Tymczasem muzyka jazzowa, mimo że ambitna, nie najlepiej czuje się w dużych, oficjalnych salach. Woli kluby, ich atmosferę i obyczaje.
Robert Wróbel jest przekonany, że miasto powinno powrócić do formuły organizowania małych koncertów w Niedźwiadku. Aktualnie umowa między nim a miastem tego nie przewiduje, choć restaurator płaci do miejskiej kasy wyśrubowany czynsz. Nie ma także możliwości podnajmowania lokalu impresariatom. Inni właściciele co ambitniejszych lokali także zauważają potrzebę wsparcia ze strony miasta imprez kulturalnych. Jednak samorząd jest w sytuacji, w której musi spłacać kredyty zaciągnięte przez poprzedników, i równocześnie sam myśli o zaciągnięciu nowych zobowiązań.
Niedźwiadek działa. Lokal zachował nazwę, chce nawiązać do swoich korzeni i walczy o miejsce na rynku przemyskiej gastronomii.
B.Wilk