Obchody wołyńskiej „krwawej niedzieli” w Przemyślu

12 lipca 2020

W Przemyślu godnie obchodzono w tę sobotę (11 lipca) siedemdziesiątą siódmą rocznicę „krwawej niedzieli” na Wołyniu. Jak wiadomo, stanowiła ona apogeum ludobójstwa OUN-UPA na polskiej ludności  Kresów Wschodnich II RP. 

Po Mszy świętej w kościele oo. karmelitów bosych za dusze pomordowanych Polaków, główna uroczystość odbyła się przy symbolicznym grobie wołyńskim, na cmentarzu wojskowym.  Obok  Anny Schmidt-Rodziewicz, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej, w uroczystości uczestniczyły miejscowe władze samorządowe  z prezydentem Wojciechem Bakunem i wójtem Andrzejem Hukiem na czele. Obecne były poczty sztandarowe 5 batalionu Strzelców Podhalańskich, Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej i NSZZ „Solidarność”. Uczestniczyli także przedstawiciele wszystkich służb mundurowych. Reprezentanci „Młodzieży Wszechpolskiej” oraz innych młodzieżowych organizacji patriotycznych przybyli z banerami o treści: „Wołyń-43 pamiętamy”  i „Ludobójstwo UPAdkiem człowieczeństwa”.  Nie zabrakło oczywiście kombatantów, Sybiraków i licznych kresowian, wśród których były dwie rodowite wołynianki.

 

Maria Sebzda z d. Marciniec, jako 10-letnia dziewczynka była naocznym świadkiem ataku banderowców na polską osadę Smordwa koło Dubna. Tragiczną noc z 11 na 12 lipca 1943 roku przeżyła tylko dlatego, że jej rodzina zdążyła schronić się w pobliskim majątku hrabiny Ledóchowskiej, zajętym przez Niemców. 

Banderowcy napadli na nas 11 lipca wieczorem. Zabijali mieszkańców i zaczęli palić gospodarstwa w naszej  osadzie. Z podpalonych stajni i obór  wypuścili konie, krowy. To wszystko gnało. W osadzie paliły się domy polskie. Nam udało się uciec z naszego palącego się domu  do majątku hrabiny Ledóchowskiej, gdzie schroniliśmy się  w jej dworku. Tam stacjonowali żołnierze niemieccy. Pod ich nadzorem Polacy, w tym i moi rodzice, pracowali przy produkcji żywności dla niemieckiej armii generała Paulusa, nacierającej na Moskwę. Ukraińcy otoczyli dwór i krzyczeli do Niemców, że chcą jedynie wyrżnąć Polaków. Niemcy jednak byli dobrze okopani wokół dworku i razem z Polakami bronili się do samego rana. W tę noc zginęło 12 Polaków. Zginął między innymi mój  6-letni kuzyn, któremu banderowcy obcięli główkę. To była straszna noc. Kto zdążył uciec do tego dworku, to się uratował, a kto nie zdążył, został zamordowany. Banderowcy palili domy, mordowali siekierami i widłami:  kobiety, dzieci, starców. No i trwało to aż do świtu. I chciałam powiedzieć, że nigdy nie pojechałam tam na Ukrainę, bo nie mogłabym. Chyba nigdy nie przebaczęzwierza się wyraźnie wzruszona pani Maria.    

Klementyna Pikor miała jedenaście lat, gdy w tamtych dniach do jej rodzinnego domu w Lubomlu na Wołyniu zawitała, z prośbą o przechowanie, polska rodzina – ojciec  z kilkorgiem dzieci, ale bez matki. Udało im się uciec  z okolicznej wioski napadniętej przez banderowców. Najstarsza 14-letnia córka trzymała na ręku roczne dziecko w zakrwawionej pieluszce. 

Jak się okazało, rodzice z dziećmi, ratując się  przed napadem banderowców na wioskę,  uciekali aby ukryć się w gęstych krzakach. Jednakże  matka z niemowlęciem na ręku cofnęła się, położyła na chwilę dziecko na boku i próbowała zabrać z przydomowej ziemnej piwniczki trochę żywności. W tym momencie została zamordowana. Wkrótce małe dziecko raczkując, dotarło do matki i położyło się na niej. Po oddaleniu się banderowców ojciec rodziny wrócił i z martwego ciała żony zabrał dziecko. I właśnie dlatego pieluszka tego dziecka  była zakrwawiona – tłumaczy pani Klementyna, dodając, że w tamtych dniach widywała naokoło Lubomla łuny palących się okolicznych wiosek i rzesze uciekinierów szukających schronienia u Polaków w mieście. 

Rankiem, po tych rzeziach, kolumny Polaków ciągnęły do miasta. Wielu było w koszulach nocnych, tak jak udało im się uciec wprost z łóżka podczas nocnego napadu banderowców. Wśród nich widziałam jednego mężczyznę, który w jednej ręce niósł obciętą mu przez Ukraińca swoją drugą rękęrelacjonuje pani Klementyna.    

Przedstawiciele  młodszego pokolenia przemyślan są przekonani, że warunkiem prawdziwego pojednania polsko-ukraińskiego jest potępienie tego ludobójstwa przez władze Ukrainy , a co najmniej umożliwienie poszukiwań i ekshumacji ofiar z dołów śmierci, oraz godnego ich pochówku. Twierdzi tak m.in. Mirosław Majkowski, radny Klubu „Wspólnie dla Przemyśla”, a zarazem prezes przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych oraz Związku Gmin Fortecznych.

Musimy cały czas pamiętać, że my Polacy nie możemy pojechać na Ukrainę dzisiaj, złożyć kwiaty na grobach pomordowanych, ponieważ oni dalej leżą w bezimiennych dołach. Nie ma śladu po cmentarzu. Dopóki nie będzie godnych pochówków, dopóki ostatnia ofiara tego straszliwego ludobójstwa, dopóki ostatni żołnierz Wojska Polskiego, którzy spoczywają również na terenie dzisiejszej Ukrainy, nie będzie miał godnego pochówku, nie możemy mówić o żadnym jakimś pojednaniu, szczerym pojednaniu, bo inaczej zakrawa to o fałsz i obłudę. Te ofiary cały czas czekają na pamięć, na uczczenie, na godny pochówek. I miejmy nadzieję, że władze Ukrainy wreszcie zrobią ten gest mówi Mirosław Majkowski, jednak bez większego przekonania o realności tej nadziei. 

Finał przemyskich obchodów rocznicy ludobójstwa odbył się w samo południe na rondzie „Ofiar Wołynia”. Dźwięk syreny oznajmił początek wspólnej modlitwy uczestników w intencji ofiar ludobójstwa, pod przewodnictwem honorowego kapelana przemyskich kresowian, księdza prałata Stanisława Czenczka. 

Według dokumentacji zebranej w IPN, oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii wraz z członkami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i ukraińskim chłopstwem, w latach 1943-44 zamordowali na Wołyniu i w województwach lwowskim, tarnopolskim i stanisławowskim, co najmniej 130 tysięcy Polaków, a na terenie  województwa podkarpackiego około 4 tysiące. 

Banderowcy karali też śmiercią swoich ukraińskich rodaków za ostrzeganie lub ukrywanie  ich polskich sąsiadów. Według  ustalonych przez badaczy przypadków, z tej przyczyny straciło życie ponad 1400 Ukraińców, którzy uratowali dwa razy tyle Polaków. Ci heroiczni ukraińscy przyjaciele Polaków są na Ukrainie do tej pory uznawani niestety raczej za zdrajców, a banderowcy za bohaterów. W tej sytuacji  nie ma tam, niestety, możliwości uhonorowania godnym pomnikiem owych sprawiedliwych Ukraińców.

 

 

 

(tekst – Jacek Borzęcki, zdj.dom.publiczna A.Czereba,UM, film – bk)