Dwadzieścia lat minęło… w 1995 roku Polonia Przemyśl została wicemistrzem Polski
Aż nie chce się wierzyć, że to było już tak dawno… W najbliższych dniach minie dokładnie dwadzieścia lat od zdobycia przez koszykarzy Polonii Przemyśl tytułu wicemistrzów Polski!
Już sam awans do ekstraklasy (wówczas określanej jako pierwsza liga), wywalczony przez popularne Przemyskie Niedźwiadki dokładnie 26 marca 1994 roku, był określany jako największy sukces w historii sportu w tym niespełna 70-tysięcznym mieście. Trzeba od razu dodać, że sukces nieprzypadkowy. O ile w trakcie sezonu zaistniały pewne perturbacje, to po objęciu zespołu przez jednego z najbardziej wówczas znanych polskich trenerów – Tomasza Służałka, w rundzie rewanżowej sezonu zasadniczego, uznawana za najsilniejszą w stawce Polonia bez większych problemów wywalczyła awans, pokonując w finale play-off Start Lublin. „Ekstraklasa jest już nasza!” – krzyczał podekscytowany tłum kibiców, który wypełnił halę w nadkomplecie. To był niezapomniany wieczór dla wielu przemyślan, w tym dla mnie – zresztą wystarczy zerknąć choćby na fragment transmisji tego wydarzenia przez telewizję kablową (ostatnia z pięciu części dostępna na youtube).
Najwyższa klasa rozgrywkowa stawiała większe wymagania. Co prawda dokonano sporych wzmocnień (wieloletni reprezentanci Polski – Dariusz Szczubiał i Wojciech Królik, bardzo perspektywiczny 21-letni Arkadiusz Miłoszewski, a także dwóch podkoszowych Amerykanów), ale eksperci uważali, że ten zestaw personalny jest zbyt zaawansowany wiekowo, aby myśleć o czymś więcej niż tylko walka o utrzymanie. Już jednak początek rozgrywek pokazał coś innego. Kolejne zwycięstwa – często bezdyskusyjne, nie pozostawiające rywalom jakichkolwiek złudzeń – dały Niedźwiadkom miejsce w ścisłej czołówce. Na półmetku sezonu zasadniczego ukształtowała się trójka, która już wyraźnie dominowała nad resztą drużyn – Mazowszanka Pruszków, Nobiles Włocławek i raczej nieoczekiwanie dla wielu fachowców właśnie Polonia. Znakomicie spisywali się wszechstronny Daryl Thomas i silny fizycznie Nathan Buntin, opinię niezawodnego w rzutach z dystansu potwierdzał Królik, szeregi rywali rozmontowywał duet jakże odmiennych rozgrywających – bardzo opanowany i znakomicie czytający grę Szczubiał oraz niezwykle szybki, prawdziwy defensywny killer, czyli Krzysztof Mila. Sporo wnosił także wchodzący z ławki inny weteran – grający jeszcze w II-ligowym sezonie Justyn Weglorz, który wiele lat występował ze Szczubiałem w prowadzonym przez trenera Służałka Zagłębiu Sosnowiec. Niekiedy szansę na pokazanie swoich niemałych możliwości miał także najwyższy zawodnik w składzie (208 cm) – Artur Olszanecki.
W mieście nad Sanem zapanował istny koszykarski amok. Trzeba przypomnieć, że wówczas w Polsce był wielki boom na basket, do którego w znacznej mierze przyczyniła się stale wzrastająca od początku lat 90-tych popularność NBA. Trybuny ciasnej i mało funkcjonalnej hali przy ul. Mickiewicza zapełniały się już na 2 godziny przed każdą potyczką polonistów, a kibice niezwykle żywiołowo dopingowali swoich ulubieńców, podcinając skrzydła drużynom przeciwnym. Gdy natomiast do Przemyśla zawitał Nobiles, nabycie biletu w dniu meczu niemal graniczyło z cudem. Wygrana po zaciętym starciu z silną ekipą z Włocławka dała teamowi prowadzonemu przez Tomasza Służałka pierwsze miejsce przed fazą play-off, nawet mimo porażki w ostatniej kolejce. Bilans zwycięstw i porażek był imponujący jak na beniaminka: 18-4. Własne boisko stanowiło wielki atut Polonii, która jako jedyny zespół w lidze mogła pochwalić się kompletem domowych zwycięstw. Podtrzymanie tej passy w najważniejszej części sezonu dałoby złote medale.
W pierwszej rundzie Niedźwiadki bez większych problemów trzykrotnie pokonały Lecha Poznań, prowadzonego przez selekcjonera reprezentacji – Eugeniusza Kijewskiego. Półfinały przyniosły dużo więcej emocji. Co prawda u siebie przemyślanie dwukrotnie poradzili sobie z Aspro Śnieżką Świebodzice (następcą Górnika Wałbrzych), to na gorącym wałbrzyskim terenie dwa razy musieli uznać wyższość rywali, których trenował charyzmatyczny Teodor Mołłow. Rozegrane 19 marca 1995 roku decydujące spotkanie przyniosło przekonujący triumf Polonii, która wygrała różnicą 19 pkt. Awans do finału stał się faktem!
Tam na polonistów czekała Mazowszanka, dysponująca niezwykle mocnym jak na polskie warunki składem. Wystarczy choćby wymienić Adama Wójcika, Jerzego Binkowskiego, Marka Sobczyńskiego czy znakomity duet Amerykanów – utytułowanego (wcześniej trzy złote medale ze Śląskiem Wrocław) Keitha Williamsa i fruwającego nad obręczą Tyrice’a Walkera. Po raz pierwszy w historii serię finałową grano do czterech wygranych. Pierwsza konfrontacja, do której doszło w Przemyślu, była niezwykle zacięta. Gdy już wydawało się, że gospodarze przechylą szalę na swoją korzyść, kilka dziwnych orzeczeń wydał Wiesław Zych – najbardziej renomowany wówczas polski sędzia, prowadzący wiele międzynarodowych zawodów najwyższego szczebla. Zagwizdał błąd przekroczenia linii rzutów wolnych przez Szczubiała (doświadczony rozgrywający przyznał, że to jedyny taki przypadek w całej jego karierze), a później podobne kontrowersje budziły jego interpretacje sytuacji pod obiema „deskami”. Polonia przegrała 83:85, co miało spore znaczenie w dalszej rywalizacji.
Ekipa z Pruszkowa rozstrzygnęła na swoją korzyść również spotkanie nr 2, które odbyło się w jej hali. Od dwóch kolejnych potyczek, zaplanowanych w mieście nad Sanem, zależało bardzo wiele. Niestety, w pierwszej spośród nich Mazowszanka okazała się wyraźnie lepsza. Nie wiadomo, skąd wśród kibiców Niedźwiadków pojawiły się – rozpowszechniane już przed pierwszym gwizdkiem – plotki o rzekomym sprzedaniu przez ich pupilów meczu (meczów?), które urosły do rozmiarów otwartej dezaprobaty i rzucanych non-stop okrzyków „Sprzedawczyki!”. Oczywiście, nikt żadnych dowodów nie przedstawił, a krzywdzące koszykarzy i szkoleniowca spekulacje narastały do tego stopnia, że w swoistym akcie samosądu uszkodzony został samochód Tomasza Służałka. Nazajutrz przemyślanie zagrali znacznie lepiej, odnosząc 6-punktowe zwycięstwo, ale zła atmosfera pozostała. Po piątym starciu, 5 kwietnia 1995 roku w Pruszkowie, z mistrzowskiego tytułu cieszyli się jednak zawodnicy Mazowszanki. To wydarzenie można zobaczyć tutaj:
Jakkolwiek by nie patrzeć i nie żałować przebiegu finałowej serii (i to nie metodą teorii spiskowych, od których już wtedy – jako 15-latek – stroniłem), tytuł wicemistrzów Polski dla przemyskiej Polonii był wręcz kosmicznym sukcesem. Wyobraźmy sobie, że dziś jakaś drużyna pojawia się po raz pierwszy w ekstraklasie i nagle, w debiutanckim sezonie, jest w stanie realnie uczestniczyć w walce o złoto, rozpychając się przysłowiowymi łokciami między PGE Turowem Zgorzelec a Stelmetem Zielona Góra. Od razu nasunęłoby się skojarzenie – taki klub musiałby dysponować jednym z najwyższych budżetów. Trudno powiedzieć, jak ta kwestia wyglądała 20 lat temu (transparentność pod tym względem była dużo mniejsza niż obecnie), lecz wydaje się, że nawet jeśli prawdą były idące na konto Polonii duże zyski z miejskiego bazaru, to posiadające zasobnych jak na ówczesne realia sponsorów zespoły z Pruszkowa i Włocławka z pewnością dysponowały większymi funduszami. Ryzykowną, ale dobrą decyzją okazał się start w Pucharze Koraca – po łatwym przejściu pierwszej rundy (słowacki Banik Handlova), w drugiej podopieczni trenera Służałka trafili na słynny Aris Saloniki, który może i najlepsze czasy miał już za sobą, jednak walka z tak renomowanym teamem wzbudziła wielkie zainteresowanie. Po 6-punktowej porażce w hali przy ul. Mickiewicza, w Salonikach poloniści, grając bez Daryla Thomasa, niespodziewanie zwyciężyli różnicą 2 pkt. Do sensacyjnego awansu zabrakło zatem naprawdę niewiele.
To tyle faktów – nazwijmy je – sportowo-historycznych. Na koniec dodam coś subiektywnego. Dla mnie – jak również wielu innych osób z Przemyśla – te mecze, emocje, świetna gra Niedźwiadków, radość z ich kolejnych zwycięstw oraz z faktu, że w niedużym mieście powstała ekipa, umiejąca w krótkim czasie osiągnąć tak sporo w grze zespołowej o stale rosnącej popularności (zdecydowanie nr 2 w Polsce – siatkówka i piłka ręczna znajdowały się wtedy daleko w tyle), znaczyły bardzo wiele, będąc niezapomnianymi chwilami. Dziś z tego miejsca mogę serdecznie podziękować wszystkim autorom tego niekwestionowanego sukcesu.
W najbliższym czasie postaram się napisać o tym wydarzeniu jeszcze od nieco innej strony.
Autor: Paweł Mirski
Tekst pierwotnie opublikowany na blogu „Nowe Refleksje”
http://nowe-refleksje.
fot. Serwis internetowy Polonii Przemyśl