Dzień przemyski na Międzynarodowym Festiwalu „Jazz Bez”

11 grudnia 2014

Od lat stu obserwuję, co się w jazzie dzieje, choć wzrok coraz słabszy, ale słuch, dzięki Bogu, nadal służy. Słucham, więc „Mikołajek Jazzowych”, które podobno po Jazz Jamboree drugą co starszeństwa (spory trwają) imprezą w Polsce.

Teraz, od kilku lat Mikołajki noszą nazwę:” Międzynarodowy Festiwal Jazzowy „Jazz Bez…” który organizowany jest przez Centrum Kulturalne w Przemyślu i Stowarzyszenie Inicjatyw Kulturalnych „Dzyga” ze Lwowa.

Skąd nazwa i pomysł takiej formuły imprezy, nie będę pisał, bo to znane! Zatem do ad remu!

4 grudnia, drugi dzień kolejnego, czternastego już Międzynarodowego Festiwalu Jazz Bez – Mikołajki jazzowe. Jak zapowiedział Jacek Marcińczak, był to „dzień przemyski”!

No i nareszcie! Co to za festiwal bez nazwy miejscowości i przynajmniej swojego dnia. Ale miało być o muzyce. Bywałem i bywam w świecie, za granicami RP również, na różnych koncertach jazzowych. Słyszałem, choćby na „Warsow jazz days”, „Jazz Jamboree”, takie światowe tuzy jak Chick Corea, Bill Frisel, John Scoffield, Eddie Gomez itd. To były przeżycia!!!! Nie wyłączając zespołu „Brecker Brothers” z wybitnym wibrafonistą Mikiem Mainierim! Oczywiście Polaków również: np. Krzysztof Ścierański,, Tomasz (ś.p.) Szukalski, Tomasz Stańko, Janusz Pawlik, Piotr Baron, oj i cała lista. Tuzów wymienianych w biblii jazzmana i jazz – fana, to znaczy „Encyklopedii jazzu” Joachima Berendta”. Dodam, że w Krakowie słuchałem, również na żywo, jedynego w Polsce koncertu Carli Blay. I jeszcze Adam Nussbaum – sesyjny perkusista (tylko dwa koncerty w Polsce).

No i na dodatek, również w Krakowie uczestniczyłem , jako słuchacz oczywiście, w nagraniu płyty Davida Krakauera (NY USA) p.t.:„Krakakaeur In Cracov”, którego poznałem osobiście i rozmawiałem.

Wymieniłem Warszawę i Kraków. Przemyśl był zamiennie wymieniany, jako ośrodek jazzowy raz na pierwszym, raz na trzecim, raz na drugim miejscu w Polsce, ale z „pudła” nigdy nie spadał.

To nie o chwalenie tu chodzi. Tylko, żeby nie było, że nigdzie nie był, nic nie czytał, niczego nie słyszał, ale się wymądrza. Coś wiem, a raczej coś przeżyłem.

No to, po wprowadzeniu, wracamy do koncertu czwartego grudnia. Ja bym podzielił to wydarzenie na trzy części.

Pierwsza część to piękne kobiety wrażenie wizualne, które ma wywierać każdy wykon.Trio X” : „Gabriela „Gaba” Domanasiewicz, Monika Haśkiewicz i Agnieszka Marcińczak. Poziom jednakowo wysoki, dopracowany i doskonały – pamiętać trzeba, że te Panie, na co dzień pracują w różnych zawodach i spotykają się tylko na próbach).

Druga to instrumentaliści. Co do do poziomu i wykonywanej pracy zawodowej jak wyżej. Mieszanka zawodowców z amatorami, ale doskonała! Znów trzeba alfabetycznie: Jacek Dubiel gitara basowa, Tomasz Kłos saksofon, Jacek Marcińczak „klawisze’ Darek Pizior – gitara, Marcin Zwonarz perkusja!

Trzecia część topan instruktor”, leader, kochany bo taki jest, nauczyciel, kolega doradca Jacek Marcińczak. Zawodowiec. Potrafił wydobyć, wygrzebać wymusić, (co do metod, się nie wypowiem, bo ich nie znam) z każdego z wykonawców, to, co każdy z nich potrafi z siebie dać i wyszedł koktajl, który się sprawdził.

Kiedyś Juliusz Loranc (kto pamięta „Alibabki”?) powiedział: „dopiero po trzech latach złapałem ich brzmienie „za mordę”! Najważniejsze w zespole jest brzmienie. Ile Loranc stracił zdrowia, żeby złapać, nie wiem. Tu ciekawostka: „Alibabki” debiutowały w … Przemyślu. Jacek Marcinczak, bo On tu sterem, żeglarzem, okrętem złapał brzmienie zespołu. Zarówno wokalnego: Trio X, jak i Quartetu Jazzowego CK w Przemyślu. Połączył to w całość i wyszło. Razem z zespołem akompaniującym i osobno.

Dzięki również akustykowi Irkowi Kolaszko. Dzięki Mu. Wielkie! Pomimo złej/fatalne, gorszej niż była przed tzw remontem akustyki klubu Piwnice CK, z brzmienia wyciągnął co było można. Układ programu, dynamika (nie było nudy), również wszystko na poziomie!

Można by się „czepiać” rytmiki, melodyki, agogiki, cieniowania dźwięku i wielu innych „mądrych” terminów muzycznych w poszczególnych utworach, frazach, dźwiękach, ale po co? Idealnie nigdy i nigdzie nie było.

Solowe wykonania, „Gabai” świetne brzmienie i tembr – tu mi komputer „mądrzejszy” poprawia poprawną pisownię tego słowa – głosu z tzw chrypą.

Partie Agi Marcinczak – podobnie. Wiedzą, co robić z dźwiękiem i jak to robić!

Szkoda, że Monika Haśkiewicz nie spróbowała swoich sił (a może nie usłyszałem, z powodu tej fatalnej akustyki?).

Dziewczyny brzmią idealnie, interwały trzymają bez zastrzeżeń i ruch sceniczny taki, jaki ma być. Jednym słowem, robią show!

Quartet Jazzowy CK, sam w sobie i jako akompaniament również ten show robi.

No i objawienie – Dawid Huczko. Rom na akordeonie. Kochani! Rom czujący jazz. Niebywałe! Ten człowiek siedział, słuchał frazy (dwóch, trzech), potem wypuszczony na improwizację, tak cudnie synkopował, że dusza się radowała!

Oczywiście nie obeszło się bez romskich biegników i melodyki oraz akcentów, cieniowania dźwięku, fermat itp., bezbłędnie granych na „zmarszczce”, ale synkopy i tak zwane „kwaśne” i rozbudowane akordy, tak charakterystyczne dla jazzu, zagrane były niewyobrażalnie cudownie, tam gdzie trzeba i tak swobodnie, jakby nigdy nic innego nie robił, tylko kompilował muzykę romską z jazzem. A potem tylko się delikatnie uśmiechał (czuł, że wyszło). Zresztą publika Mu to sygnalizowała brawami.

Dawid grał z wyobraźni. Albo, jak kto woli, ze słuchu, lub jak mówią muzycy: z kapelusza. On nie zna teorii muzyki i ani jednej nuty! Po prostu… gra! Chciałbym taki się urodzić.

Konkludując: „publiki” było, aż „nadmiar”, a to Ona głosuje nogami. Lubimy – nie lubimy, bo przychodzimy, albo nie.

Zagłosowała: lubimy. Nie chciała wypuścić wykonawców ze sceny, bo w nieskończoność domagała się bisów. To jest wymierny sukces.

Zawsze będą indywidualne i mendalne (proszę nie poprawiać określenie zamierzone) „narzekania”. Mniej lub bardziej uzasadnione!. Głosy od publiczności po koncercie były takie, że Ci wszyscy występujący w „voicach” i innych „talent showach” nie umywają się nawet do naszych przemyskich dziewczyn.

Na takie koncerty, jak ten, który opisuję, pojadę, pójdę (z bieganiem już trudno) zawsze. Kto nie był niech żałuje.

Ludomir Lewkowicz