Sprzeciw wobec dewastacji lasów. Młodzi ludzie walczą z gigantem.

29 kwietnia 2021

Inicjatywa Dzikie Karpaty przystąpiła do walki o powołanie Turnickiego Parku Narodowego. Zdaniem aktywistów dotychczasowa droga mediacji i happeningów nie przyniosła skutku. By uratować reliktowe lasy w okolicy Arłamowa konieczna stała się akcja okupacyjna. Wszystko przez nieprzejednaną – jak twierdzą protestujący- postawę Lasów Państwowych.

Według Dzikich Karpat to ostatni moment na ratowanie unikatowego lasu. Wycinane są w nim pomnikowe drzewa, niszczy się leśne strumyki i poszycie. Postulaty są jasne: powołanie Turnickiego Parku Narodowego, a do czasu jego ustanowienia, zakaz polowań i urządzenie rezerwatu Reliktowa Puszcza Karpacka. Tymczasowym warunkiem minimum jest moratorium na wycinkę drzew.

Na posterunku w lesie między Makową a Arłamowem we wtorek czuwały cztery młode osoby. Michał, dwie Kasie i Lipa nie chcą podawać nazwisk, a do zdjęcia zasłaniają twarze. Rozbili namioty, zawiesili specjalną platformę na drzewach i oznakowali banerami teren. Mieli już pierwsze starcie z pracownikami leśnymi- nerwowy kierowca ciągnika leśnego rozjechał ich namiot.

Na akcję Dzikich Karpat dość szybko zareagowały Lasy Państwowe i wójt Birczy. Nadleśnictwo Bircza nie zgadza się z aktywistami i przekonuje, że Plan Urządzenia Lasu jest odpowiedni, a duża bioróżnorodność świadczy o właściwej gospodarce leśnej. Wójt zarzuca z kolei wtrącanie się w lokalne sprawy i zamach na stanowiska pracy mieszkańców.  

Michał punktuje nadleśnictwo i wójta. Mówi, że Plan Urządzenia Lasu był oprotestowywany i jest skandalicznym planem zagłady. To samo z bioróżnorodnością: gospodarka leśna to zagrożenie choćby dla rysia, który, by żyć, potrzebuje zwalonych pni i urozmaiconego poszycia lasu. Zresztą, gospodarka w lesie reliktowym to absurd sam w sobie. Ten las poradzi sobie bez leśników.

Aktywiści mają ucho na problemy okolicznej ludności, ale nie zgadzają się z tym, że las jest wyłączną własnością mieszkańców Birczy czy Fredropola. To własność wszystkich Polaków, o europejskim znaczeniu, mówią. Dlatego przyjechali tu z różnych części kraju.    

Protestujący wierzą w sukces, tym bardziej, że zaskoczyła ich ilość pozytywnych reakcji na protest. Mówią o doświadczeniach z Puszczy Białowieskiej, gdzie w pewnym momencie lokalna ludność zaczęła przechodzić na ich stronę.

Mają świadomość, że oprócz okupacji czeka ich akcja edukacyjna, która przekona do tego, że dla gospodarki regionu, przyciągający turystów park narodowy jest korzystniejszy niż proste, niskopłatne prace w lesie. A sensowność ekonomiczna wycinek stoi pod wielkim znakiem zapytania.

Choć lokalni samorządowcy i leśnicy szermują argumentami gospodarczymi, to wspierająca protest Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, przytacza niewygodne dla Lasów Państwowych wyliczenia. Okazuje się, że pozyskiwanie drewna w górzystych lasach Podkarpacia najzwyczajniej przynosi stratę. Deficyt pokrywany jest z Funduszu Leśnego. W ciągu 9 ostatnich lat polski podatnik dopłacił do podkarpackich nadleśnictw 830 milionów złotych. 

Dlaczego zatem, mimo nieopłacalności gospodarki leśnej w podkarpackich nadleśnictwach, toczy się zażarta walka z próbami powołania nowego parku narodowego?

Lasy Państwowe chętnie przedstawiają siebie jako społecznie zaangażowanego pracodawcę w ubogich rejonach podgórskich. Jednak prawdziwą przyczyną wojny z ekologami mogą być-doskonałe jak na podkarpackie warunki- zarobki kadry kierowniczej Lasów Państwowych. Gdy dodatkowo weźmie się pod uwagę, że w nadleśnictwach pracują całe rodziny na intratnych stanowiskach, to powstanie Turnickiego Parku Narodowego jest egzystencjalnym zagrożeniem dla wielu ciepłych posad. Likwidacji uległaby spora liczba leśnictw, a zarobki w parku narodowym, gdzie mogliby trafić niepotrzebni leśnicy, do najwyższych nie należą.

W 2005 roku rzeszowskie Nowiny w artykule pt. „Lasy pod opieką rodziny” przedstawiły sytuację w Nadleśnictwie Bircza. Według dziennika, rodzina nadleśniczego Birczy licznie obsadziła stanowiska w Lasach Państwowych, a krewni urzędników birczańskiej placówki działali w prywatnym sektorze obróbki drewna.

Aktywiści są zdeterminowani i zapewniają, że wraz ze wzrostem temperatur będzie ich przybywać. W zeszłym roku działania Dzikich Karpat poparło 200 polskich naukowców.

Las w okolicach Fredropola.

 

 

Błażej Wilk